9.7.15

Truskawki zapiekane w koglu moglu

Follow my blog with Bloglovin

Lato kojarzy mi się z kolorem czerwonym. Czerwone są truskawki i porzeczki w ogródkowym zagajniku, soczyście dojrzałe arbuzy, płomienne zachody słońca, kuszące metki na przecenach, koncertowe opaski czy wieczory spędzone w gronie najbliższych przy ognisku. Kwintesencja okresu, kiedy bardziej lub mniej szczodrze dajemy sobie odpocząć. Bez pośpiechu wstawać z łóżka, sączyć mrożoną herbatę, zatracać się w fabule tytułów, które czekały na nas cały rok, jeździć na rowerze z tańczącymi na wietrze włosami... Na wszystko jest czas. Przyszło lato. Przyszedł więc moment i na to, by zagościł w mojej kuchni przepis, o którym o tej porze roku mówią wszyscy. Niezwykle prosty w przygotowaniu, przyjemnie słodki i w sam raz na raz - czy potrzeba więcej argumentów, by zaliczyć go do klasyki letnich deserów???


W sezonowych owocach uwielbiam to właśnie, że są sezonowe. Znaczy, że przez większość roku musimy czekać, tęsknić i rozpływać się na samą myśl o świeżych i pachnących egzemplarzach lądujących w naszych buziach w wersji saute lub w postaci smakowitych deserów. I mimo, że z truskawek robiłem już chyba wszystko, nie mam ich dość, bo zawsze przychodzi pomysł na coś nowego. Koktajle jogurtowe, orzeźwiające smoothie, biszkopty z galaretką, kruche babeczki, z makaronem i śmietaną, dżemy, pierogi... Słowem, sposobów bez końca. Skorzystajcie zatem z tego, że jeszcze przez kilka tygodni dostać można te owoce po okazyjnej cenie i zafundujcie sobie deser, który Wasze babcie zapewne same pamiętają z czasów dzieciństwa.

Składniki (na 3 porcje):            175 stopni/ 12 minut
# duża garść truskawek
# 2 żółtka
# 2 łyżki brązowego cukru (może być też biały kryształ)

Do naczynek żaroodpornych, kokilek lub foremek babeczkowych powkładajcie umyte i pozbawione szypułek truskawki.
W misce utrzyjcie żółtka z cukrem na puszystą, jasnożółtą masę. Następnie równomiernie rozdzielcie ją do foremek. Włóżcie do nagrzanego piekarnika i pieczcie do przyrumienienia. Podawajcie na ciepło!

8.7.15

Słodkości wieczorową porą czyli francuskie tosty Nigelli

Nie należę do osób, które podjadają w nocy. Kiedy za oknami ciemno i słychać jedynie złowrogi szelest skrzydeł latających nietoperzy, ja smacznie śpię i śnię o karierze na Broadway-u, podbijaniu świata swoim geniuszem, szalonych miłościach, białych rumakach i nieokrzesanych ogierach, wszystko obsypując toną brokatu i kociej sierści. Jest cudnie! Nigella niestety zamiast nocą spalać leniwie kalorie i kreować nowe receptury, zagląda do swojej wielkiej lodówki, w której zawsze znajduje jakieś resztki. Ta to ma zdrowie! Kanapki z pieczenią i majonezem, kawałek czekoladowego ciasta, naleśniki z konfiturą i bitą śmietaną, soczewica na ostro... Kobieto, gdzie ty chowasz te kilogramy?!?! No w sumie to pytanie retoryczne, bo wszystko widać pod obcisłą bluzeczką w kolorze fuksji. Sorry, kochanie. Przed kamerą nic się nie ukryje. Ale prawda jest taka, że w tym cały jej urok. Nigella jest dla mnie uosobieniem włoskiej gospodyni. I szacunek dla niej za to, że nie stara się upiększać, uszczuplać, wręcz uplastyczniać w celu zdobycia aprobaty wymagającego pokolenia fit. Jest sobą i nie ukrywa tego, że lubi zjeść. Ja też kocham dobre jedzenie, jednak ku mojej uciesze większą część roku spędzam na studenckim budżecie, zatem co mi się w wakacje przytyje, to w ciągu roku się straci. Nigella należy do moich ulubionych kreatorów smaku. Ponieważ są wakacje, to w telewizorni puszczają same powtórki. Jest też na antenie jej apetyczny program Nigella Ekspresowo. Ślepimy zatem z mamuśką jak te zahipnotyzowane żyrafy w cyrku i ulegamy czarowi jej kojącego jak balsam z aloe vera głosu. Chciałbym kiedyś wpaść do niej, ot tak, z niezapowiedzianą wizytą. Ciekawe czym by mnie zaskoczyła? Tak czy owak, wczoraj postanowiliśmy przygotować z mamą jej wersję francuskich tostów. Wyszły obłędne!



Składniki (2 porcje):
# 2 jajka
# 5 łyżek mleka
# 3 łyżki ekstraktu waniliowego
# 4 kromki chleba tostowego (najlepiej lekko czerstwy)

Dodatkowo:
# drobny cukier do obtoczenia
# 2 łyżki masła
# 3 łyżki oleju roślinnego

W płaskim naczyniu rozkłóćcie jajka, dodajcie mleko i ekstrakt. Wymieszajcie wszystko. Każdą kromkę chleba przekrójcie po skosie na dwa trójkąty a następnie zanurzcie w masie mleczno-jajecznej po minucie z każdej strony. Czerstwe pieczywo szybciej wchłania płyn, ale jeśli macie świeży, to przecież żaden problem. Na patelni rozgrzejcie tłuszcz (dodatek oleju roślinnego sprawi, że masło nie będzie się paliło, za to doda pysznego posmaku). Nasączone kromki kładźcie na patelni, smażąc je na małym ogniu na złotobrązowy kolor. Gotowe tosty obtoczcie z każdej strony w cukrze.

By dodać kolejne kilo kalorii, słodkie kromki polecamy razem z Nigellą polać domowej roboty truskawkowym sosem:
# spora garść truskawek
# 2 łyżeczki cukru pudru

Umyte i pozbawione szypułek owoce wrzućcie do blendera i zmiksujcie z cukrem pudrem. Polejcie ciepłe tosty. Et voila! Pyszności w sam raz dla gości. Smacznego!

22.6.15

W proch się obróci (There will be ashes)

Jak to się stało, że po tak płomiennym uczuciu zostały już tylko zgliszcza? Puste nic. Enigma. I nikogo w promieniu tysiąca kilometrów. A ja w pośrodku tej pustelni, klęcząc bezsilnie, wpatruję się ślepo w otaczającą mnie gęstą mgłę. Ostrzegał, nie idź za głosem serca. To głupi narząd a gdy się uprze, to głuchnie. Nie słucha nikogo. Lecz teraz głuchy pozostaje tylko dźwięk jego bicia wydobywający się z małej drewnianej szkatułki, którą przykrywa świeżo zagrabiona ziemia. Nie dasz sobie z nim rady, przestrzegał. I miał rację. Chyba nigdy się nie nauczę, dochodzę do wniosku, sięgając po metalową łopatkę czarnymi od ziemi palcami. Za każdym razem, gdy pozwalam sobie na odrobinę spontaniczności, szczyptę szaleństwa motywowaną romantycznością duszy, kończę, rozdrapując zardzewiałym nożem zaschnięty strup po kuli, która po raz kolejny już przebiła mnie na wylot. Chyba mam za dobre zdanie o ludziach. Bezwarunkowo wierzę w ich dobre intencje, ale gdy tylko zamknę na moment oczy, kończę z pistoletem wycelowanym w moją stronę. To boli, przyznaję w myślach. Na pocieszenie dodam tylko, że z czasem ból staje się nie tyle słabszy, co szybciej udaje mi się nad nim zapanować. Sztuka zwana doświadczeniem. Wcale nie łatwo jest nic nie czuć. Po tak emocjonującej grze indywidualnej wrócić bez szwanku do świata pozorów. Miłość wytrąca z równowagi. A gdy nawet na tak zwaną miłość za wcześnie, to samo oczarowanie drugą osobą powoduje popadnięcie w pewien rodzaj obłędu, czyniąc z nas wariatów, bandę psycho świrów, którzy topiąc się w odmętach fascynacji, samolubnie nie wołają o pomoc... paradoksalnie, byle tylko poczuć przyspieszone bicie serca świadczące o tym, że jednak się żyje. Desperackie pragnienie uczucia tak żywego, że aż wewnętrznie wykańczającego. Podobno ból związany z uczuciem pragnienia na pustyni jest wiele razy gorszy od porządnego kaca. O ile bardziej daje się odczuć ten, spowodowany zawodem związanym z drugą osobą... Myślałem, że tym razem będzie inaczej, że okaże się tym...hmm... jedynym? przeznaczonym? aż po grób? Cóż za farmazony. Tylko głupcy dają się tak łatwo ponieść emocjom. Hipokryta. Najchętniej zniknąłbym teraz na miesiąc. Albo na rok. A w swojej nędzy, w czasie pomiędzy zmienił fryzurę, kupił wiewiórkę, przeszczepił serce.
Dlaczego to mi jest z tego powodu niedobrze? Miłość jest samolubna. To ja za tobą tęsknię, to ja chciałbym się z tobą zobaczyć, to ja chciałem ci zrobić niespodziankę. Myślałem tylko o jednym. I o jednym. Gotów poświęcić wszystko, by zdobyć wiele więcej. Bo przecież któż mógłby cię pokochać bardziej... Cóż, tym razem na tej transakcji raczej nie zyskałem. Kieszenie wypchane kamieniami w kształcie twojej twarzy i zapach przegrzanego rzutnika, na którym kiedyś wyświetlalibyśmy nasze zdjęcia. To wszystko. Wtedy symbole oddania, teraz jawią się jako błagalna ofiara na ołtarzu z prośbą o rozum. Czy można tęsknić za czymś czego jeszcze nie było? Mieć w głowie wspomnienia chwil, które jeszcze nie nadeszły?  Świadomie się ubezwłasnowolnić tylko z powodu jednego uśmiechu? Czy w końcu, ileż razy można sobą tak bardzo pogardzać, by bez mrugnięcia okiem odrzucać raz za razem wyznawane przez siebie cnoty. Zgaduję, że nieskończenie wiele. W proch się obróci. I wywróżyła. Przysięgam, kiedyś zamachnę się zamaszyście i strącę tę jej głupią kulę ze stolika tak, że zamieni się w drobny mak. Ku pokrzepieniu jednak sięgam po homerycki wywar z dzbanecznika. Bo trzeba umieć z twarzą powstać z martwych. Strzepać energicznie kurz i resztki serca noszonego na ramieniu przez tak długo i spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Mam nadzieję, że kolejne jabłko wyciągane z koszyka fortuny nie okaże się robaczywe.

20.5.15

Pudding chlebowy (wg Pawła Małeckiego)

Spaceruję sobie ostatnio i jak to ja, zupełnym nieukradkiem przyglądam się swojemu własnemu odbiciu w witrynach mijanych sklepów. W szybach samochodów, wiatach przystankowych, ludzkich spojrzeniach. Przeglądam i przyglądam. Z zainteresowaniem szukając czegoś, co przyciąga wzrok. Jakiegoś detalu, który sprawia, że idąc, zwracam na siebie uwagę. Napisu na czole, wielkiej plamy po buraczkach na rozpiętej koszuli. A może mam coś na zębie?
Są różne rodzaje wzajemnie wymienianych spojrzeń. Są takie zwykłe, przelotne mrugnięcia spieszących się zazwyczaj przechodniów. Są pełne sztucznej ignorancji podszytej wyczuwalnym zainteresowaniem młodych i modnie gniewnych. Są takie, po których masz pewność, że ich właściciel jeszcze się obróci, by lepiej się przyjrzeć i cię zapamiętać. Dla równowagi są i te pełne pogardy i zażenowania, którymi częstują mnie zwykle trzy grupy społeczne: stare dewotki, bezwłose jednostki z gatunku chadzających stadnie z lśniącym orężem u boku oraz ich farbowane na czarno lub pożółkło (bo blondem tego nazwać nie można niestety) samiczki z papierosem w ustach i bobasem pod pachą. Bywa, że nasze spotkania nie ograniczają się li tylko do wrażeń wizualnych - gdy łapię zasięg, mam też okazję odbioru audio. Pakiet w full HD. Takie drobne przyjemności za półdarmo. Uroczo. Czasami mnie to rusza, czasem wzrusza, najczęściej spływa jak po kaczce. Czasami mnie to onieśmiela, czasem rozbawia, ale zazwyczaj dodaje szczypty tego, co sprawia, że od tej chwili spoglądam na dzień z zupełnie innej perspektywy - pewności siebie. Bezcenne.
Podczas mojej przygody z teatrem odkryłem, że niesamowitą przyjemność sprawia mi ludzka atencja. Bycie na scenie, w świetle reflektorów, na widoku. Wszyscy patrzą a ty po prostu jesteś. Odkryty. Jak obraz w muzeum. I tak mi zostało. Ten mój wewnętrzny głód spojrzeń. Każdy chce być zauważany. Marzymy o aprobacie, poklasku, o zaistnieniu w świadomości ogółu chociaż przez te głupie pięć minut. By od zakamarkowych szeptów było o nas głośno. Jedyną rzeczą gorszą od bycia obgadywanym jest bycie nieobgadywanym w ogóle. I nie mówcie mi, że jest inaczej. Wszyscy jesteśmy próżni. Ludzie uwielbiają być w centrum uwagi. Jasne, wszystko ma swoje granice, ale nie uważajmy się za jakichś celebrytów. Ucieczka przed paparazzi raczej nikomu z nas nie grozi. Chodzi o wizerunek. Spojrzenie komplement. Docenienie tego wysiłku, jakiego każdego ranka doświadczamy w kontakcie z dwudrzwiową z płyty pilśniowej. Szafą płaczu. Życie to pasmo nieustannego bycia poddawanym ocenie. I mimo, że nie obchodzi mnie, co przypadkowi ludzie pomyślą lub powiedzą, podświadomie chcę, by pomyśleli lub powiedzieli cokolwiek, bo wiem, że będzie to chyba najbardziej szczery odzew jakim ktokolwiek może mnie uraczyć. Skromny to ja bywam rzadko. Miłe słowo od mam czy babci nie wystarczy - dla nich zawsze jesteśmy najpiękniejsi; nawet wtedy, gdy włóczymy się w wyciągniętym swetrze i przetartych jeansach po domu z miną co najmniej wczorajszą. W kontakcie z powiewem ludzkiej zazdrości zawsze plasować się będziemy na neutralnym poziomie dobrze wyglądasz. Harpie. Dobrze to ja mogę wyglądać, gdy mam zły dzień. Ma być wyrazisty, konkretny i wydobywający się głęboko z przepony pomruk okraszony gestem lubię to! Spójrzmy prawdzie w oczy, przejść niezauważonym w tłumie to jak popełnić jakiś podstawowy błąd. Najlepiej wie to sama Gaga, która od zawsze powtarza: I don't wanna be normal. I am terrified of being average. W punkt, siostro! Nie zastanawiajcie się zatem czy to wszystko nie brzmi przesadnie powierzchownie, choć przyznam, że możecie mieć rację. Liczy się wnętrze, mówią. Zgadzam się, naprawdę. Ale prezentu opakowanego w szary makulaturowy papier raczej nikt w pierwszej kolejności nie odpakuje.  Kupa mięci: Everything is a statement. Especially the outside. Can you speak with your clothes?


No dobrze, ale zebraliśmy się tu dzisiaj z zupełnie innego powodu. Mianowicie przyciągnęło Was tu nie co innego jak mój czerwony garnuszek wypełniony czymś smakowitym. Pudding chlebowy. Nic dodać, nic ująć. Brzmi wystarczająco intrygująco a smakuje to już zupełnie niecodziennie. Jedzcie, bo dobre. Uwielbiam takie niespodzianki. Polecam koniecznie.

Składniki:                                              175 stopni/ 35 minut
(porcja dla czterech osób)
# ok 150g słodkiego pieczywa (chleb tostowy, chałka, rogale maślane lub bułki mleczne - mogą być czerstwe)
# 300 ml mleka
# 3 żółtka
# opakowanie cukru wanilinowego (8g)
# 5 płaskich łyżek cukru
# mała garść rodzynek lub żurawiny
# masło lub margaryna do posmarowania pieczywa
# wrzątek lub rum

Pieczywo pokrójcie w grubsze kromki, posmarujcie masłem z obu stron. Rodzynki zalejcie wrzątkiem lub alkoholem i odstawcie do napęcznienia. Do garnka wlejcie mleko, dodajcie żółtka, cukier wanilinowy oraz zwykły cukier. Podgrzejcie na małym ogniu, ubijając trzepaczką do momentu, aż płyn lekko zgęstnieje (nie doprowadzamy do zagotowania). Dno naczynia żaroodpornego lub niewielkiego żeliwnego garnuszka wyłóżcie połową przygotowanego pieczywa, na to wylejcie część masy mleczno-jajecznej i posypcie połową namoczonych rodzynek. W ten sam sposób postępujcie z drugą warstwę. Pudding pieczcie w nagrzanym piekarniku aż się zarumieni. Podawajcie do razu!