22.2.15

Czekoladowa pavlova z wiśniami i bitą śmietaną

Jak dobrze sięgam pamięcią, moją pierwszą pavlovą piekłem (a właściwie to suszyłem) jakoś tak z półtorej roku temu. To były moje blogowe pierwsze kroki, ale wyszło nieźle i przez całkiem długi czas przepis na nią nie schodził z podium popularności postów na cynamodowym. To była wersja klasyczna, pamiętacie? Wielka jak potwór, puszysta jak chmurka i biała jak śnieg. Z dodatkiem świeżych truskawek i bitej śmietany. Za każdym razem, gdy w lodówce zostają niewykorzystane białka, mam ochotę na kolejny wariant smakowy tego przesłodkiego deseru. Niestety zawsze jakoś tak inne pomysły przyćmiewają biedaczkę i summa summarum robię coś zupełnie innego. Szkoda, bo prezentuje się świetnie. Wytwornie i wykwintnie jednocześnie. Idealna na wszelkie okazje, bo goście tak się zasłodzą, że po pierwszym kawałku będą mieli już dosyć. Całkiem sprytnie. I w dodatki jak ekonomicznie. Kwintesencja geniuszu każdej szanującej się pani domu. Mam tak od urodzenia :)


Ponieważ moje tegoroczne, niezbyt długie ferie zimowe spędzane w domu dobiegają powoli końca, standardowo postanowiłem wziąć na warsztat wypiek, który będzie dla mnie rodzajem wyzwania i miłym pożegnaniem z ukochanym piekarnikiem (nie ma to jak własny). Wiecie, żeby było się czym przed ludźmi z grupy chwalić oraz wzajemnie licytować. Moja propozycja na dzisiejsze, piękne niedzielne popołudnie to beza o smaku czekoladowym w połączeniu z domowej roboty wiśniową frużeliną i porcją bitej śmietany. Brzmi wspaniale, nie sądzicie? Kilo kalorii, ale do półnagiego plażowania jeszcze całkiem sporo czasu, więc wcale nie zaprzątam sobie głowy odkładającym się właśnie w tej chwili tłuszczykiem. Liczy się smak. A ten jest niezaprzeczalnie wart ulegnięcia pokusie.

Jest przepiękna!!!
Składniki na bezę:
# 5 białek kurzych
# 250g drobnego cukru do wypieków
# 2 1/2 łyżki gorzkiego kakao
# niepełna łyżka octu balsamicznego
# szczypta soli
# ok. 40g gorzkiej czekolady, startej (7 1/2 kostki czekolady wedlowskiej ;)

Na początku nastawcie piekarnik na 180 stopni.

W dużej misce ubijcie pianę z białek ze szczyptą soli na sztywno. Delikatnie i powoli wmieszajcie po jednej łyżce cukru aż powstanie nam lśniąca i gęsta beza. Przesiejcie do niej kakao, delikatnie wmieszajcie. Tak samo postąpcie z czekoladą. Na koniec dolejcie porcję octu. Po dokładnym połączeniu wszystkich składników zawartość miski przełóżcie na dużą blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia, na której wcześniej narysowaliście okrąg o średnicy ok. 22 cm. Wyrównajcie bezę, formując z niej rodzaj kopca. Tak przygotowaną, włóżcie do nagrzanego piekarnika i natychmiast(!) zmniejszcie temperaturę do 150 stopni.

Pieczcie w tej temperaturze przez 1 godziną i 15 minut. Po tym czasie wyłączcie piekarnik, uchylcie drzwiczki i suszcie bezę do ostygnięcia (nawet całą noc). Moja beza trochę się rozeszła w trakcie pieczenia, jednak nie straciła swoich walorów smakowych. Nie zmienia to faktu, że nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało. Także wcale się tym nie przejmujcie, jeśli spotka Was ta sama sytuacja. (żródło: mojewypieki.com)

Dodatkowo:
# 150 ml śmietany kremówki (30%)
# 1 łyżeczka cukru pudru
# 125g serka mascarpone
# 1 1/2 łyżeczki żelatyny
# 4 łyżeczki gorącej wody
# frużelina wiśniowa (przepis na nią znajdziecie TUTAJ)
# czekoladowe wiórki

Schłodzoną śmietankę ubijcie z cukrem pudrem, połączcie z serkiem mascarpone. Żelatynę rozpuśćcie w gorącej wodzie i odstawcie do ostudzenia. Dodajcie do ubitego kremu i całość zmiksujcie. Na wysuszoną bezę nałóżcie gotową masę, rozkładając ją w miarę równomiernie. Tę z kolei polejcie gęstą frużeliną z dodatkiem owoców. Wierzch udekorujcie czekoladowymi wiórkami.

21.2.15

Kokosanki (ulubione mojej mamy)

Przepis na naprawdę dobre kokosanki to skarb, a ten, kto go posiada jest prawdziwym szczęściarzem. Dla mnie muszą być chrupiące na zewnątrz, ale miękkie w środku, mocno kokosowe i obowiązkowo przyrumienione na złoto. Ponieważ lubię, pochwalę się i tym razem. Tak, dzisiejszy przepis jest tym idealnym. Wszystkie dmuchańce oraz gumowe kapcie mogą się schować. Przedstawiam Wam tajemnicę mojego sukcesu czyli recepturę na najlepsze pod Słońcem kokosowe ciasteczka.


Za każdym razem, gdy wracam do domu po długiej nieobecności pewnego rodzaju zasadą jest, że zamiast chlebem i solą witają mnie starymi czekoladkami i szklanym słoiczkiem pełnym oddzielonego kurzego białka, wciśniętym w najciemniejszy kąt lodówki. Nie wiem jak to się dzieje. To tak specjalnie? Nieważne. Uwielbiam to, więc już niemal jak tradycję traktuję fakt, że nie wyjeżdżam, nie zrobiwszy im kokosanek. W moim domu robią prawdziwą furorę. Jak każde ciasteczka są na jeden kęs, więc nieważna ilość, one i tak znikają naprawdę szybko. Polecam z całego serducha. Nie ma w tym żadnej przesady a smak na pewno Was nie zawiedzie.  Przepis podpatrzony swego czasu na Kotlet.tv .

Przepis uniwersalny                             180 stopni/ 15-20 minut
na każde 1 białko przygotujcie:
# 3/8 szklanki cukru (trochę mniej niż pół szklanki)
# 25g margaryny
# 100g wiórków kokosowych
# 1 1/2 łyżki mleka
# 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
# szczypta soli

W średniej wielkości garnku roztopcie margarynę razem z mlekiem. Dodajcie cukier i mieszajcie aż do rozpuszczenia a następnie zdejmijcie z ognia i wmieszajcie wiórki kokosowe. Odstawcie do ostygnięcia.

W misce ubijcie pianę z białek z dodatkiem soli. W momencie, gdy będzie już sztywna przesiejcie do niej mąkę i delikatnie wmieszajcie ją w pianę. Następnie przełóżcie do miski ostudzoną zawartość garnuszka i połączcie dokładnie. Z uzyskanej masy bierzcie po łyżce i zwilżonymi dłońmi uformujcie kulkę. Przenieście ją na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia i lekko spłaszczcie. Gdy blaszka będzie już pełna, wstawcie ją do nagrzanego piekarnika i pieczcie kokosanki na złoty kolor.

Po upieczeniu będą lekko miękkie z zewnątrz, dlatego odstawie je do ostygnięcia i dopiero później przełóżcie do innego naczynia.

20.2.15

Krecie kopczyki

Och, jak cudownie zaczyna się robić za oknami. Czujecie to?! Zwłaszcza, gdy promienie ochoczo przebijają się przez chmury i ogrzewają poliki jak szalone. Mmm, uwielbiam ten okres. Przedwiośnie. Nic tylko godzinami spacerować pod Słońce, zamykać oczy i czuć to przyjemnie ciepłe łaskotanie. Zapominam wtedy o wszystkim wokół i zaczynam się uśmiechać. Nikt nie zaprzeczy, że wiosnę czuć już na każdym kroku. Wiem, wiem. Luty nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, ale wszyscy mamy już chyba ochotę na nieco wyższe temperatury. Na zrzucenie tych grubaśnych futer i kurtek na poczet lekkich płaszczy i skórzanych ramonesek. Na conversy i japonki, kapelusze i lenonki. Na życie. Przychodząca wiosna to zupełnie  inna siła. Słońce, kolor, muzyka, zapach nowości i kakofonia rowerowych dzwonków. Świeże spojrzenie na wszystko. Jak nowy rozdział albo łaskawie podarowana szansa. Jak ją wykorzystasz, co opiszesz, kim zapragniesz być tym razem??? To jak budzenie się do życia, nowego życia. Ze strzykawką czystej adrenaliny prosto w serce. To trochę jak z Nowym Rokiem. Wszyscy czują ten zew, to teraz albo nigdy. Wszyscy chcą kochać. Chcą szaleć, chcą marzyć od początku. Niby zwykły dzień a wnosi w nasze życie mnóstwo oczekiwań. To zupełnie jak z pierwszymi dniami wiosny. Te małe żółte mleczyki, usypane tu i ówdzie krecie kopczyki, psie kupska oglądające światło dnia po srogiej zimie, rolkarze i pyłki uprzykrzające mi beztroskie dotąd życie zwiastują coś niepowtarzalnego, wręcz niezwykłego. To napięcie, podniecenie, motyle w brzuchu. Bo przecież wszystko może się zdarzyć..


Może wybiegam przedwcześnie na tak zwany śnieg w sandałach, ale już teraz poczułem, że muszę zrobić coś szalonego. Spróbować czegoś zupełnie nietypowego. Zainspirować Was do zmian. Zawsze ciekawiło mnie jak będę wyglądał w czymś innym niż przereklamowany już niestety pompadour czy klasyczna grzywka ukrywająca niczym kurtyna przed światem moje szare oczęta. Więc postanowiłem zaszaleć. Jak myślicie, inny kolor, jeżyk a może dredy??? Nic z tego. Powiedzmy, że od środy mam nie tylko zakręcone myśli :)
Bierzcie się do roboty, bo kto jak nie Wy i kiedy jak nie teraz. W życiu żałuje się tylko rzeczy, których się nie zrobiło. Zabrzmi to oklepanie, ale to od Was zależy jak będzie wyglądał każdy budzący się razem z Wami dzień. Nie grajcie drugoplanowych ról w Waszym życiu. Bądźcie sobą za wszelką cenę, na przekór tym, których stać tylko na złośliwy komentarz. Po prostu bądźcie szczęśliwi :D

PS. Mikser nam się popsuł, więc z dumą ogłaszam, że po raz pierwszy w życiu ubiłem kremówkę ręcznie!!!


 
Składniki na babeczki:                        180 stopni/20 minut
# 2 szklanki mąki pszennej
# 3/4 szklanki cukru
# 1 płaska łyżeczka sody oczyszczonej
# 4 łyżki gorzkiego kakao
# 1 łyżeczka octu
# 1 łyżka ekstraktu waniliowego
# 1 szklanka mleka
# 1/2 szklanki oleju
# 1 jajko
# szczypta soli

W jednym (mniejszym) naczyniu połączcie wszystkie mokre składniki. Do drugiego (większego) przesiejcie suche. Następnie do suchych przelejcie mokre i niezbyt dokładnie wymieszajcie - tylko do połączenia się składników. Powinno wyjść bardziej gęste niż rzadkie. Gotowe ciasto przełóżcie równomiernie do papierowych foremek. Ponieważ zależy nam w tym przepisie na wysokości babeczek, nałożyłem do każdej papilotki tyle ciasta, aby wypełniona była prawie całkowicie. Pieczcie w nagrzanym piekarniku, pamiętając o suchym patyczku. 
Po upieczeniu odstawcie babeczki do ostygnięcia. Gdy nie będą już ciepłe, przy pomocy noża z piłką odetnijcie wierzch babeczki (około pół centymetra od krawędzi papierowej foremki), a następnie pokruszcie go palcami do miseczki. Potem używając łyżeczki, wydrążcie babeczkę, robiąc miejsce na nadzienie. Wszystkie okruszki umieśćcie w jednej i tej samej miseczce (jeszcze się przydadzą).

Krem:
# 3/4 szklanki słodkiej śmietanki (30%)
# 1 płaska łyżeczka cukru pudru
# 1 płaska łyżeczka żelatyny w proszku
# 4 łyżeczki gorącej wody
# 3 kostki gorzkiej czekolady, drobno starte
# 4 łyżki okruszków z babeczek

Schłodzoną śmietankę ubijcie z dodatkiem cukru pudru. W szklance rozpuśćcie żelatynę w gorącej wodzie. Gdy rozpuszczona ostygnie, wmieszajcie ją razem ze startą czekoladą i czterema łyżkami babeczkowych okruszków.

Dodatkowo:
# banan pokrojony na drobną kostkę



Przygotowanie całości:
Do wydrążonej babeczki wkładacie kilka kawałeczków banana, przykrywacie łyżką kremu, którą dokładnie wypełniacie przestrzeń babeczki (na płasko). Na tę warstwę nakładacie kolejną łyżkę kremu, formując górkę. Wierzch posypujecie okruszkami z babeczek, dokładnie dociskając lub doklepując, by nie odlatywały. Babeczki najlepiej schłodzić przez kilka godzin w lodówce przed podaniem.

14.2.15

No Love Allowed

Cztery całkowicie zmyślone przez moją wyobraźnię związki, dwie przeszywające mózg niczym pocisk wiadomości, jedną niedoszłą miłość aż po grób, kilogram mniej i jeden przełomowy film temu czyli dokładnie 365 dni wstecz od teraz miejsce miały ostatnie cholerne walentynki. Czas gna szybciej niż jakiś tam etiopski sprinter, bijący właśnie swój życiowy rekord. Co zrobisz jak nic nie zrobisz. Taka sytuacja.

źródło: scoopwhoop.com

10.2.15

Kryzysowe ciasto (szarlotka sypana)

W warunkach standardowych (T=298,15 K, p=1000 hPa - przyp.) moja nieskromna osoba skłonna jest marnować całe godziny na rozbijaniu się po kuchni, robiąc tak zwane cokolwiek. Okraszam, dosmaczam, wygniatam, rozmącam, dodatkowo starając się nikogo przy tym wszystkim nie zabić. Niestety, powtarzam, niestety przychodzi czas kiedy słownikowego międzyczasu nikt w kalendarzu nie uwzględnia, a do kuchni można co najwyżej iść na szybkiego papieroska. Studia, jak to mówią, to nie tylko dobra zabawa, zniżki na piwo w czwartkowe wieczory i zielone plastikowe karty, na których wszyscy wyglądają jak dzieci z Bullerbyn. Przerażające, ale to także nauka. Dla niektórych systematyczna, dla większości od wielkiego dzwonu. Tak się składa, że ten właśnie dzwoni i niestety, nie oznacza wcale radosnego końca ultranudnych zajęć, tylko w sposób nader irytujący przypomina, że żeby przeżyć, Homo musi Sapiens Sapiens. Ludzie ludziom zgotowali ten los. Idź na studia mówili, będzie fajnie mówili. Czasami mam wrażenie, że ta decyzja była podjęta przez aklamację. Bez wiedzy i zgody zainteresowanego. Ale ciągnę ten wóz jak baba, bo konie już dawno uciekły. Czasem gorzej, czasem z górki. Ważne, że jedzie. Będę kiepskim inżynierem, wiem to już teraz, ale jest przyjemnie, więc walczę dalej. Do końca już niedaleko. A jeśli chodzi o sesję, to dopiero półmetek. Ciężko się skupić bez czegoś słodkiego do przegryzania. Nawet na ołówki czy paznokcie nie ma już co liczyć xP Zatem, żeby nie stracić zbyt wiele czasu na kuszącym pichceniu, postanowiłem zakasać rękawy i ze stoperem w ręku wykombinować coś jadalnego, co zwiększy poziom glukozy we krwi. I wiecie co, brak finezji wcale nie musi oznaczać braku zadowolenia z efektu końcowego. A co najlepsze, okazuje się, że sypana może być nie tylko kawa czy herbata, ale również szarlotka.


Przepis na to ciasto krąży po Internetach od lat. Aż się w sumie trochę sobie dziwię, dlaczego wcześniej go nie wypróbowałem. Byłby idealny na ostatnie wrześniowe popołudnie ze Słońcem, ochoczo przebijającym się przez jesienne poszarpane chmury. Ale lepiej późno niż wcale i w tym wypadku lepiej, że późno. Taki przepis to w obecnej sytuacji świetna alternatywa na szybki i pyszny deser. Praktycznie robi się sam. Oczu może nie cieszy, ale podniebienie już znaczniej. A że wyszło tego całkiem sporo, częstuję wszystkich jak leci. Dopiero wtorek, ale spotkało mnie już wiele bardzo miłych rzeczy, dlatego przekazuję je dalej, by mnożyły się w nieskończoność.
I pamiętajcie: Dreams don't have deadlines. Believe in yourselves.


Składniki:                                               180 stopni/ 1 godzina
# 1 szklanka mąki pszennej
# 1 szklanka kaszy manny
# 3/4 szklanki cukru
# 1 1/2 płaskiej łyżeczki proszku do pieczenia# 1/2 kostki margaryny (najlepiej zmrożonej)
# szczypta soli
# 4 średniej wielkości jabłka (ok. 0,85 kg)
# 1 łyżeczka cynamonu

Na samym początku włóżcie margarynę do zamrażalnika, żeby stwardniała. Mąkę, cukier, kaszę, sól i proszek do pieczenia przesypcie do miski i dokładnie połączcie ze sobą. Rozdzielcie po równo do trzech identycznych salaterek. Jabłka obierzcie ze skórki i zetrzyjcie na największych oczkach na tarce, na koniec doprawiając je cynamonem. Tortownicę o średnicy około 20 cm wyłóżcie papierem do pieczenia. Na jej dno równomiernie wysypcie zawartość pierwszej salaterki (1/3 całości suchych składników). Na tę warstwę wyłóżcie połowę jabłek wymieszanych z cynamonem. Co ważne, nie wyciskajcie jabłek z soku ani nie dociskajcie ich do dna foremki! Następnie powtórzcie dwie kolejne warstwy w taki sam sposób. Zawartością ostatniej miseczki przykryjcie dokładnie wierzch. Wyjmijcie zmrożoną margarynę i zetrzyjcie ją na tarce na grubych oczkach lub pokrójcie ją na bardzo cienkie plasterki. Takimi ścinkami wyłóżcie ciasto, w miarę możliwości tworząc równą warstwę tłuszczu, który pod wpływem temperatury roztopi się i utworzy smaczną skorupkę. Pieczcie w nagrzanym piekarniku.

Po upieczeniu poczekajcie aż szarlotka ostygnie i dopiero wtedy ją pokrójcie (będzie stabilniejsza). Opcjonalnie można wierzch posypać cukrem pudrem, podać z lodami lub bitą śmietaną, ale wtedy to już nie będzie takie kryzysowe :) Smacznego!

6.2.15

Doughnuts czyli angielskie pieczone pączki

Kojarzycie film Julie & Julia? Krótka historia dwóch kobiet zafascynowanych kuchnią - młodej sekretarki i jej wielkiej idolki. Ta pierwsza stawia sobie wyzwanie, by w rok przygotować wszystkie dania z książki autorstwa tej drugiej. Bardzo ambitnie. Wszystko dodatkowo postanawia udokumentować, pisząc bloga, oczywiście. Obejrzałem go tylko raz, ale zapadł mi w pamięć. I wiecie co, ostatnio taka mała myśl zagościła w mojej głowie. Zdałem sobie sprawę, że jestem taką męską wersją Julie. Co prawda nie mam płatnej pracy, męża ani zamiaru, by w rok przytyć z dwadzieścia kilo, ale mam pasję i prawdziwego mistrza, którego przepisy i wskazówki sprawiają, że czuję się lepszym człowiekiem. Nawet gdyby nie padłyby tutaj żadne imiona i nazwiska, założę się, iż niemal wszyscy wiedzieliby kogo mam na myśli. Jeśli czytacie me internetowe bazgroły ze zrozumieniem i kojarzycie fakty, odpowiedź na pytanie o trzy najczęściej używane przeze mnie słowa będzie dla Was bułeczką z masełkiem. I jak?
Bez względu na szalone klasyfikacje, wszystko absolutnie deklasuje blog MojeWypieki.com . Tak wiele czerpię z dobrodziejstw pani Doroty, że chyba powinienem zapłacić za to wszystko miliony monet srogich sankcji. Przez to pożyczanie jednak czasami odnoszę wrażenie, że jestem tylko kopią. Taką kalką idealnie przerysowującą sukcesy innych. Źle się z tym czuję, bo zamiast improwizować sięgam po sprawdzone. Nie za często staram się dodawać coś od siebie. Nie potrafię tak zwyczajnie zaszaleć i poeksperymentować. Wiecie, gotowanie wiąże się z dużo mniejszym ryzykiem porażki, dlatego łatwiej wymyślić coś nowego. A cukiernictwo? Szereg reguł, często bardzo surowych. Jestem perfekcjonistą i lubię jak wszystko wychodzi za pierwszym razem. Mówią, że człowiek uczy się na błędach. Oczywiście najlepiej tych cudzych. Mi to pasuje. To takie bezpieczne stanowisko. Ale z takim podejściem zajadę najwyżej pod osiedlowy monopol. Cały czas uczę się pokory i świadomości, że ich popełnianie ma naprawdę jakąś wartość. I jakiś sens. Ciężko mi się przyznać, ale chyba boję się szerokiego oceanu. Bycia na szczycie. Tego momentu przytłaczającej ciszy, nikogo wokół i zżerającej od środka niepewności. W dodatku nie umiem pływać. O, ironio! Przeżywam jak stonka wykopki, ale taka jest prawda. Wszystko, co nieznane budzi lęk. Ale z drugiej strony, kto jak nie my. Jesteśmy młodzi, kreatywni, szaleni, często absurdalni i nienormalni. Świeże umysły. Z tego może powstać tylko coś dobrego. Poprawka, nie dobrego - wręcz genialnego. W końcu czym byłby świat bez wariatów? Tylko oni są coś warci. Więc czego tak naprawdę się boję? Potencjalnego sukcesu.. blasku fleszy.. złośliwej notki na Pudelku.. Haha! Chyba się już w tym użalaniu pogubiłem. Tyle tu piszę o tym, jak to chwytać dzień, a tymczasem po drugiej stronie lustra mam oczy wielkie jak postać z obrazu Margaret Keane. Nic tylko czas się zbierać. Ale zanim to zrobię, zostawię Was z przepisem niesłychanie na czasie, gdyż... tup tup tup... zbliża się do nas najbardziej tłusty dzień w roku. Co powiecie na to, by tym razem obejść się bez marmoladowego nadzienia?


Pieczone pączki różnią się znacznie w smaku od tych typowo dostępnych w cukierniach, czyli smażonych. Są równie mięciutkie, puszyste, ale nie przesiąknięte tłuszczem. Są zdecydowanie dietetyczne, ale w żadnym wypadku im to nie ujmuje. Ciekawy smak, którego szczerze powiedziawszy, wcześniej nie doświadczyłem. Bardziej porównałbym je do pieczonych drożdżowych bułeczek. Dodatkowo nuta cynamonu i masła dodaje im tego czegoś, ale jeśli pominiecie obtaczanie i zostawicie je bez cukru, mogą stanowić fajny pomysł na niecodzienne śniadanie. Przepis wyszukany na MojeWypieki.com



Składniki (na około 12 sztuk):                                 180 stopni/8 minut
# 2/3 szklanki letniego mleka
# 1/2 paczki suchych drożdży (4g)
# 1 łyżka roztopionego masła
# 1/3 szklanki drobnego cukru
# 1 jajko
# 2 1/2 szklanki mąki pszennej
# 1/2 łyżeczki soli

Dodatkowo:
# 50g roztopionego masła
# 3/4 szklanki drobnego cukru
# 1/2 łyżeczki cynamonu

Do miski przesiejcie mąkę, wsypcie drożdże i wymieszajcie. Dodajcie resztę składników i wyróbcie ciasto, pod koniec wlewając tłuszcz. Wyróbcie kilka minut do uzyskania gładkiego i elastycznego ciasta. Uformujcie kulkę, włóżcie z powrotem do miski, przykryjcie ściereczką bawełnianą i odstawcie w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (podwojenia objętości - min. 1 godzina).

Wyrośnięte ciasto wyjmijcie na oprószony mąką blat, powtórnie wyróbcie i rozwałkujcie na grubość około 13 mm. Wycinajcie większe koła a w nich z kolei mniejszą dziurkę. Ułóżcie na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, ponownie przykryjcie i pozostawcie do napuszenia, czyli około 25 minut. Puchate krążki pieczcie w nagrzanym piekarniku. Po 8 minutach sprawdźcie patyczkiem czy środek jest suchy.

Jeszcze ciepłe pączki maczajcie z obu stron w roztopionym maśle a następnie w cukrze wymieszanym z cynamonem. Odstawcie do ostygnięcia.