29.4.14

Na podbój Deutschlandii

Nie żeby to była dla Was jakaś szokująca wiadomość, ale wybieram się na dłuuuugi weekend majowy do Niemiec, więc mnie tutaj przez jakiś czas nie będzie. Wiem, wiem, ostatnio częściej mnie tu nie ma niż właściwie jestem. Aż mi głupio.. Ale, ale. Tym razem przynajmniej z konkretnego powodu. Jak to mówią, podróże kształcą, więc mam nadzieję, że przywiozę ze sobą nie tylko wspaniałe wspomnienia i stos zdjęć, ale przede wszystkim kilka pomysłów na pyszne wypieki, które czym prędzej dla Was przetestuję. W planach mam też buszowanie po niemieckich marketach w poszukiwaniu składników, które są raczej niedostępne u nas w kraju. Wprost nie mogę się doczekać. Poza tym ogromna dawka zdrowego nicnierobienia.W tym semestrze tyram jak Kopciuch na trzy zmiany, więc wycieczka w celach rekreacyjno-poznawczych jest po prostu czymś niesamowitym. Ściskam Was mocno i do przeczytania po powrocie ;)

PS. Mój ekstrakt ma dopiero tydzień, ale już zdążył fajnie zbrązowieć :)

24.4.14

DIY SET 9: domowe ekstrakty do pieczenia

Zazdrościć domowej spiżarni Nigelli Lawson zacząłem od pierwszego odcinka jej kulinarnej serii, który zupełnie przez przypadek wpadł mi w oko podczas rutynowego przerzucania kanałów w TiVi. Można powiedzieć, że było to niczym fatalne zauroczenie czy też uczucie od pierwszego wejrzenia. Jak wpadła ze swoim czekoladowym ciastem, tak już nie wyszła. Ogólnie zazdroszczę jej nie tylko spiżarni czy kuchni, ale całego domu. Jest nie tylko świetną gospodynią, ale ma także niesamowity smak, jeśli chodzi o urządzanie przytulnych miejsc, przyjęć, wybierania dekoracji i wymyślania przepisów. Uwielbiam ją. I mimo, że wiem czym to się skończy - uśmiechające się w lustrze wałeczki tłuszczu -, nie potrafię (i nie zamierzam!) się oprzeć czemukolwiek, co wyszło spod jej oprószonych mąką skrzydeł. Jedyny problem jaki z nią mam, mianowicie, to często zbyt skomplikowane składniki jakich używa. Wiem, wiem. Między nią a mną są lata świetlne. Brak mi tyle doświadczenia, obycia w świecie smaków, spontaniczności w kuchni. Ale przede wszystkim dostępu do tych fajnych sklepów, w których to można dostać dosłownie wszystko. Duża część jej spiżarni obfitości to dla mnie na razie tylko sfera marzeń, ale wcale mnie to nie zniechęca do szukania. Mnóstwo rzeczy, przypraw, dodatków do pieczenia można zamówić przez Internet, ale wiąże się to zazwyczaj ze sporym kosztem. Są jednak sposoby, by choć drobną część jej kulinarnego arsenału wyczarować sprytnymi zamiennikami i domowymi sposobami. Dzisiaj pokażę Wam jak przygotować pożądane przez każdego szanującego się miłośnika wypieków ekstrakty spożywcze. Mój ukochany waniliowy oraz cytrusowy (pomarańczowy/cytrynowy).

Do przygotowania waniliowego wariantu potrzebne są:
# szklana butelka lub inne naczynie ze szczelnym zamknięciem
# 250ml wódki
# 4 świeże laski wanilii

Step-by-step
KROK 1 - szklankę alkoholu przelejcie do rondelka i na małym ogniu podgrzejcie. Nie dopuśćie do zagotowania, bo wódka jest bardzo lotna i wam ucieknie ;) ma lekko parować, dosłownie ledwie letnia.

KROK 2 - laski wanilii ostrożnie natnijcie wzdłuż, ale nie do końca. Niech końcówka trzyma je w kupie. Następnie przełóżcie je do butelki. I nie martwcie się, mogą się "pognieść".

KROK 3 - letni alkohol przelejcie do butelki i szczelnie zakręćcie/zakorkujcie.

Tak przygotowany ekstrakt umieśćcie w ciemnym i chłodnym miejscu (nie w lodówce!!!). Polecam spiżarnię lub kuchenną szafkę. Co 1-2 tygodnie należy wstrząsnąć buteleczką, by składniki się przemieszały. Po okresie około 2 miesięcy ekstrakt jest gotowy do użycia.

Wiem, strasznie długo trzeba czekać. Ale zapewniam, efekt jest tego wart. Alkohol po prostu musi wyciągnąć ten nieziemski aromat z wanilii, a na to trzeba czasu. Zdradzę Wam jeszcze, że możecie spokojnie dokładać zarówno kolejne laski wanilii jak i dolewać wódki w międzyczasie wykorzystywania. Będzie się odnawiał, a Wam nigdy go nie zabraknie. Spokojnie przetrwa kilka lat.

W przypadku ekstraktu cytrusowego zamiast wanilii przygotujcie dużą pomarańczę lub dwie cytryny. Owoce sparzcie. Skórkę umyjcie, obierzcie pozbywając się białej błonki i następnie pokrójcie skórkę na kawałki, tak by zmieściły się do butelki. Wnętrze możecie zjeść ;) Dalej tak samo.

---

A oto efekt po dwóch miesiącach:

11.4.14

The Freak Show

Ciężko się piszę po tak długiej przerwie. Nie wiadomo od czego zacząć, czym zaskoczyć, czy przepraszać czy lepiej myślami wybiec naprzód, nie rozczulając się zbytnio. Czuję się jakbym przez ostatni miesiąc brał udział w gonitwie koni. Z klapkami na oczach widząc tylko przeszkody. Od czasu do czasu jakiś skok, piasek w oczach mieszający się ze spływającymi od pędu wiatru łzami. Jedna myśl: biec. Nie patrząc na innych, nie rozglądając się w bok. Biec. Myślałem, że oszaleję. I gdy już miałem nadzieję, że widzę metę....Znajome skrzypienie, dźwięk pękającego balona, złowrogi śmiech wydobywający się jakby tuż zza pleców. Nagła mgła ogarnęła wszystkich wokół, przeszyła dreszczem. Zrobiło się ciemno, chłodno, pod butem poczułem trzask rozgniatanego popcornu a słodkawy aromat waty pogłaskał malutkie włoski w nosie. Wesołe miasteczko. A raczej nawiedzony park rozrywki. Wystrzał z pistoletu i donośny krzyk: uciekaj myszko! Więc biegnę, co rusz potykając się o mnóstwo kabli i lin podtrzymujących kolorowe namioty. Jeden zakręt, potem drugi. Nagle stop. To ślepy zaułek. Szybko cofam się, nie wiedząc dokąd i po co tak naprawdę uciekam. Nagle świst kamienia przy uchu, odgłos przewracających się puszek i radosna melodyjka oznaczająca wygranego pluszaka. O co chodzi? Przecież to nie ja rzucałem. Nagroda więc nie należy do mnie. Kto inny wygrywa. Ma przewagę. Natychmiast więc rzucam się do dalszej ucieczki i .... dziwnym trafem siedzę teraz w wagoniku. Sam. Łańcuchy powoli wciągają mnie na szczyt. Czekaj, czekaj. Skoro wjeżdżam na górę, to zaraz będzie.. DÓÓÓÓÓÓŁŁŁŁŁŁŁ!!! Kolejka mknie jak szalona a ja ledwo jestem w stanie złapać oddech. Nie mam nawet siły krzyczeć, chwytam się tylko z całej siły za barierkę. Wiatr rozwiewa mi i tak już za długą grzywkę, tak że obraz przed oczyma zlewa się w jeden czarny punkt. Mam już dosyć. Tej karuzeli wrażeń. Tych emocji. Tego biegu na oślep. Zaciskając ręce na metalowej rurce najmocniej jak się tylko da, krzyczę DOOOOOŚĆĆĆĆ!
Szaleńcza zabawa w nawiedzonego berka znika natychmiast, jak kawałki mojej świeżo upieczonej szarlotki. Na twarzy pojawia się uśmiech. Szeroki. Widzę go, bo patrzę w lustro. Odruchowo poprawiam włosy, robię dziwną minę. Jest jeszcze szerszy. Przecież nie o to chodzi, żeby tak pędzić nie widząc celu. Nie widząc szans na głęboki oddech. Czas odpocząć. Przystanąć na moment i przyjrzeć się sobie jakby z boku. Czy warto? Straciłem równowagę. Potknąłem się o głupie sznurowadło i stoczyłem jak ogromna śniegowa kula z równi pochyłej, nie widząc szans na ratunek. Zbierając cały ten syf. Całe szczęście ON czuwa. Całe moje życie. Nie ważne jak bardzo, nie ważne jak długo. Jestem z powrotem na nogach. I mimo, iż dziwne przywidzenia z przeszłości wciąż nawiedzają mnie w myślach, już nie biegnę. Po prostu idę naprzód. To było naprawdę dziwne.