31.12.13

Ricciarelli (po mojemu)

Chciałem na koniec roku zaszaleć. Wiecie, zrobić coś, czego nigdy w życiu nie miałem okazji spróbować. Tak na Sylwestra. Poeksperymentować ze smakiem a jednocześnie wykorzystać białka pozostałe po świątecznych wypiekach. Szperam więc, gugluję namiętnie. Wszędzie tylko bezy. Raczej nic odkrywczego. Pavlovą też już robiłem. Babka na białkach źle się mojej rodzince kojarzy. Normalnie nie dogodzisz. Wpadłem w końcu na ciekawy przepis. Kuchnia włoska. Mmmmm. Jak dotąd kojarzyła mi się wyłącznie z daniami makaronowymi i pizzą. Myślę sobie: warto spróbować. Więc robię. Ale ten przepis chyba od początku nie był stworzony dla mnie ;) Najpierw okazało się, że źle odmierzyłem ilość migdałów, więc musiałem dosypać orzechów, bo było już za późno na zakupy. Potem okazało się, że migdały mielone to nie to samo co zmielone migdały xD Tak, tak. Nieprawdopodobne a jednak. Dowiedziałem się, iż chodzi o różnicę w rozdrobnieniu. W przepisie ze strony Kotlet.tv najwyraźniej typiarka miała na myśli mączkę migdałową. Ale dobra, kleję głupa dalej. Na czym ja to...a, tak. Cukier puder. Zamiast półtorej szklanki sypnęły mi się dwie, ale co tam. Im słodsze, tym lepsze ;) Po dodaniu aromatu byłem już normalnie pewny sukcesu, bo zapach zaiste nieziemski. I do tego ta starta skórka z pomarańczy. Och, ach! Ale to by było zbyt piękne. Jak wyzwanie, to wyzwanie. Ciasto zagniatałem chyba z dwadzieścia minut, cały czas podsypując i podsypując i podsypując i podsypując. O SOLE MIO! Włochem to ja się chyba nie urodziłem. W efekcie ciasteczka wyszły pachnące, chrupiące, z interesującą nutą cytrusową, ale bardzo bardzo słodkie. Jeśli to w ogóle możliwe!!! Postanowiłem więc pomalować je polewą z gorzkiej czekolady dla przełamania smaku. Powiedzmy, że uratowane :D Przepis wymaga gruntownych poprawek, ale wybaczcie, już nie w tym roku.
No, a przy okazji będąc, życzę Wam kochani najbardziej szalonej nocy, jaką będziecie mieli szansę przeżyć, świetnej zabawy przy najlepszych hitach(nawet jeśli popłyną z telewizora^^) i niezapomnianych przygód właśnie dzisiaj. Toastując o północy na pewno o Was wszystkich pomyślę. Trzymajcie się ciepło :D


Składniki:          125 stopni/ około 20 minut
# 2 białka
# 1 1/2 szklanki cukru pudru
# 200g mielonych migdałów
# 100g mielonych orzechów laskowych
# skórka starta z pomarańczy
# aromat migdałowy
# 1 łyżeczka cukru wamilinowego
# cukier puder do podsypywania

Białka ubijacie na pianę. Dodajecie cukier puder, cukier wanilinowy, migdały, orzechy i kilka kropel aromatu. Mieszacie aż powstanie zbita masa. Wykładacie na blat podsypany cukrem pudrem i wyrabiacie ciasto, cały czas obsypując pudrem. Robicie tak do momentu aż masa przestanie się lepić. Trochę może to potrwać ;) Następnie wałkujecie na grubość około 1 cm i wycinacie za pomocą foremek lub po prostu tnąc pod skosem za pomocą zwykłego nożyka (tak jak ja). Gotowe ciastka kładziecie na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia i pieczecie w nagrzanym piekarniku.

Polewę czekoladową zrobiłem poprzez zmieszanie połamanej tabliczki gorzkiej czekolady z dwoma łyżeczkami masła i podgrzaniu w mikrofalówce.

29.12.13

Hard out here

Dobra, przyznać się bez bicia, cynamodowe gwiazdy, ile kilo przybyło przez minione kilka dni? U mnie to chyba ze trzy. I to minimum. Normalnie przypadek krytyczny. Tu już nawet wciąganie brzucha niewiele pomoże. A niech to! Miało być tak pięknie, że w tym roku jem rozsądnie, że wszystkiego tylko po troszeczku, że nie babciu, nie mam ochoty na dokładkę. A skończyło się na tym, że czekoladę zagryzam piernikami a bigos pieczonym mięsem. To fenomen jakiś. Cały rok gubię gramy w kompletnie bezwysiłkowy sposób (ach te studia, w końcu jakieś plusy) tylko po to, by w kilka dni wróciły, i to z nadwyżką (!). I gdzie tu sprawiedliwość. Pfffff. Życie łakomego leniucha jest ciężkie..;)


25.12.13

Świąteczne pierniczenie z gwiazdkami


Święta bez piernika są jak dom bez dachu. Inaczej się po prostu nie da.  Pachnący cynamonem, gałką i kardamonem. Obok soczystych pomarańczy udekorowanych wzorzyście goździkami stoi na podium najbardziej zniewalających zapachem symboli polskiej kuchni bożonarodzeniowej. W połączeniu z gorzką czekoladą, którą wprost uwielbiam, i domowymi powidłami śliwkowymi stanowi istny rarytasik. U mnie na stole co roku. Jest jak ostatni puzzel kilkusetelementowej układanki z jakimś ckliwym krajobrazem zapierającym dech w piersiach, którą zazwyczaj składamy w świąteczne popołudnia - niezastąpiony. Sprawdzony od lat. Bez dodatku bakalii, więc posmakuje nawet najbardziej wybrednym gościom. Odpowiednio wilgotny, o korzennym smaku. Długo zachowuje swoją świeżość, dlatego można upiec go nawet kilka dni przed Świętami. Ja musiałem poczekać na zdjęcia aż go pokroimy, czyli do Pierwszego Dnia Świąt, bo w Wigilię tradycyjnie przeważają postne potrawy. Ale dzisiaj już można, więc południowa kawa dawno zaparzona. Wszystkiego najsłodszego! Świętujcie dalej, małe żarłoczki ;D



Składniki:                    175 stopni/ około 1 godziny
# 3 jajka
# 1 1/2 szklanki cukru
# 1 1/3 szklanki mleka
# 3/4 szklanki oleju
# 3 łyżki kakao
# 3 szklanki mąki pszennej
# 1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
# 1 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
# 3/4 opakowania cukru wanilinowego (12g)
# opakowanie przyprawy do piernika

Wszystko wrzucacie do dużej miski i miksujecie aż składniki się dokładnie połączą. Następnie ciasto wylewacie na  blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia i wkładacie do nagrzanego piekarnika. W zależności od grubości ciasta, czas pieczenia może się zmienić, więc pamiętajcie, by przed wyjęciem sprawdzać gotowość wypieku patyczkiem (zwykłą długą wykałaczką).

ARTPOP came. So did I...

OH MY GAGA! Święty Mikołaj naprawdę się w tym roku przyłożył. Sam bym sobie lepszych prezentów nie sprawił^^ Ho, ho, ho :D Nie chwaląc się zbytnio (a w sumie co tam), tylko napomknę co nieco, że wpadł mi nowy cudownie wełniany #sweter z H&M, #kot (tak, mam kotka, ale jest trochę nieśmiały, więc chowa się po wszystkich zakurzonych kątach, więc go nie widzimy a jedyne świadczące o jego obecności znaki to mokra kuweta ;) oraz jeszcze cieplutka #płytka Madame Lady Gagi. Więc....Jakby to ująć... Nagle głuchą ciszę przerwał krzyk. I nie był to zwykły krzyk. Był to mianowicie wewnętrzny wrzask pełen rozkoszy. Niemy okrzyk radości sygnalizowany szerokim uśmiechem. W skrócie: AAAAAAA!!! No więc płytka od razu poleciała do odtwarzacza. I mimo iż, znam wszystkie kawałki z krążka już prawie na pamięć, słuchałem każdego po kolei z ciekawością i namaszczeniem. Tak jakby przesłuchanie płyty miało obudzić nowe brzmienia, nowe doznania. Eargasmic. Tak to podsumuję. I posłuchajcie mnie dobrze. Ta płyta jest rewelacyjna. Nie wiem skąd tyle nienawiści w stronę Gagi. Hejterstwo rośnie jak kurde na jakichś holenderskich drożdżach. Brzydko, bardzo brzydko. Nie zgadzam się z tym. Płyta jest barwna, mnóstwo interesujących momentów, pełno tanecznych, elektronicznych piosenek nawiązujących do ery THE FAME. A ja uwielbiam tańczyć, więc jestem zachwycony. Do tego ballada, ballada z szybkim bitem w rozwinięciu plus hip hopowy kawałek we współpracy z T.I. Jest bardzo dobrze. Osobiście za najlepsze uznaję Mary Jane Holland, Donatellę, Do What U Want, Swine, Venus... Lol, wszystko to jeden wyśmienity towar. Dealer Gagita wyprodukowała świetne zielsko. Spazmuję, popalając/Popalam, spazmując xD A jeśli chodzi o złośliwe komentarze dotyczące Grammy, to tym, co nie znają regulaminu przyznawania nagród, napiszę tylko, że nominacje dostają ci, którzy album wydali do końca września. ARTPOP jest z listopada. Stąd brak nominacji dla LG. Nie martwcie się, w przyszłym roku się posypią. Jestem tego pewny. I wyczuwam zaciętą walkę o statuetki z nowym albumem Beyonce. Trzymam mocno kciuki. No, to na razie tyle. Idę spać ;)

24.12.13

Merry Christmas, Everyone!

W końcu nadszedł ten najpiękniejszy, najsmaczniejszy i chyba najbardziej barwny okres w roku. Święta Bożego Narodzenia. Po długaśnych godzinach stania, siedzenia, tańczenia i innej wszelakiej artystycznej formy wyginania się w kuchni, po kilku blachach upieczonych i udekorowanych ciast, po ulepieniu kilkudziesięciu pierogów, makówek i grzybówek, po udekorowaniu ślicznej choinki i po poskładaniu serwetek na kształt pierwszej gwiazdki można było spotkać się z najbliższymi na wigilijnej kolacji. Szczere życzenia, uściski, uśmiechy. Śpiewanie kolęd. Bycie razem. Szkoda, że w ciągu roku tak rzadko mamy czas pobyć w takiej atmosferze, takiej bliskości. Wszyscy razem, przy jednym stole. Tak dla odmiany dla zabiegania i szybkich posiłków na mieście czy przed komputerem. Naprawdę cenię sobie takie chwile. Wam też tego życzę. I nawet jeśli nie wyciągacie Cichej nocy, macie tymczasowy wstręt do jakiejkolwiek formy jedzenia i jeśli ledwo doczłapaliście się z przejedzenia do komputerów, żeby poczytać mojego bloga, mam nadzieję, że cudownie się czujecie. Święta są raz w roku, są wyjątkowe. Spędźcie je rodzinnie, nie kłócąc się choćby przez jeden dzień. Wyjdźcie razem na spacer. Cieszcie się sobą. Chciałbym Wam wszystkim życzyć mnóstwo miłości. Niech ten piękny czas przywróci Wam wewnętrzną siłę i pokój. Naładujcie akumulatory i nie myślcie o studiach czy pracy. To jest czas dla Was i Waszych bliskich. Wyciśnijcie go jak chytra baba trzy cytryny ;) Wesołych Świąt, przesyłam wirtualne buziaki ;)


20.12.13

Dekorowane pierniczki

Pieczenie pierniczków jest dla mnie idealną świąteczną terapią odstresowywującą. Widok roześmianych buź ubrudzonych lukrem, cukrowych koralików rozsypanych po całej kuchni, zapach przypraw korzennych i goździków misternie powtykanych w dojrzałe pomarańcze sprawiają, że wszystkie problemy znikają i liczymy się tylko my, celebrujący ten najpyszniejszy w ciągu całego roku moment :D 


14.12.13

Dear Santa..

Czuję jakby od ostatniego posta minęło co najmniej pół roku. I przyznam, że źle mi z tym, bo wprost uwielbiam dla Was pisać. Ale znowu w moim życiu niepewność zasiała sławetna już na tym blogu pochłaniaczka mojego czasu, czyli chemia organiczna. Normalnie nawiedza mnie i napawa przerażeniem jak Buka Krainę Muminków. Ale jak trzeba, to trzeba. Musiałem się pouczyć trochę więcej niż zazwyczaj, stąd ta luka. Wybaczcie. Czym prędzej więc nadrabiam zaległości we wszystkim. Także tego..
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale do Świąt zostały już niecałe dwa tygodnie. A nawet tylko półtora! A ja w proszku jak kisiel. W tym całym zamieszaniu chyba zapomniałem o sobie. Nawet listu do Świętego nie dokończyłem. A co jak nie dojdzie? Drama. Hmm, istnieje jakaś szansa, że stary czyta moje tutejsze wypociny, więc może opłacałoby się skrobnąć co nieco. Okej. Looks like a good plan. Tak więc:
 "Mikołaju, pewnie moczysz sobie teraz pięty i sączysz herbatkę z prądem, by rozgrzać się w ten grudniowy wieczór. Masz na głowie tyle, że pewnie nie możesz się doczekać aż będzie już po wszystkim. Wszędzie biało, tyle że nie od śniegu a od niezliczonej ilości listów z całego świata. I nie wiesz co robić, od czego zacząć i na czym się skupić. Obgryzasz nerwowo paznokcie, zastanawiając się czy dałoby się tego jakoś uniknąć. Dokładnie jak ja przed organą. Doskonale wiem, co czujesz. Ale się nie przejmuj, będzie dobrze. Wyciągnij się w fotelu i posłuchaj ulubionej muzyki. A przy okazji wolisz All I want for Christmas is you czy Santa, can you hear me? :D Uwielbiam obie. Ale do rzeczy. W tym roku byłem wybitnie grzeczny, więc nie masz wyboru. Marzy mi się więc kochany, aby moi cynamodowi folołersi chętniej i odważniej zostawiali komentarze, dzielili się swoimi doświadczeniami, żebym wiedział, że to, co robię i piszę ma jakiś większy sens. Chciałbym także, aby do końca roku nabiło się trzy tysiące wyświetleń. To by było totalnie zacne. No i może jeszcze, żebym za szybko nie stracił zapału do klikania o wszystkim i o niczym. To chyba byłoby na tyle. Liczę na Ciebie. XOXO"
No, poszło. I oby doszło. A wy co tam powypisywaliście u siebie? Mam nadzieje, że coś oprócz dożywotniego zapasu browara i Magic Starsów też tam się znalazło ;) Ostatni tydzień w Gdańsku and I will be Driving home for Christmas :D Już nie mogę się doczekać, bo to oznaczać może tylko jedno, czyli kilkudniową okupacje w kuchni. I mnóstwo słodkich jej efektów. Postaram się chwalić każdym cudem systematycznie. Obiecuję :)





4.12.13

MACA czyli jak ekskluzywnie głodować

Nowy miesiąc rozpoczęty, a ja nadal nie widzę na koncie gaży za mój spektakularny i niezastąpiony udział w listopadowych spektaklach. Trochę bieda. W przenośni i dosłownie. Chodzenie po sklepie z kalkulatorem w ręku i skrupulatne obliczanie, co ile razem kosztuje, nie jest fajne. To fakt. Ale chociaż kreatywne. A takie podejście lubię bardzo, bo w końcu całkiem kreatywny ze mnie człowiek ;) Prawda jest taka, że o wiele szczęśliwszy czułbym się, gdybym całą tą kasę, która idzie na zaspokojenie potrzeb fizjologicznych, szła na świąteczne niespodzianki dla moich najmilejszych^^ Mam w głowie kilka ciekawych pomysłów, ale boje się, że nie zdążę ich zrealizować. Bo oczywiście nic nie obejdzie się bez money, money, money. Chociaż zdradzę Wam, że w tym roku moja pomysłowość znacznie wykracza poza dokładne obczajenie regałów w Empiku. Trzeba dawać prezenty dla ciała, ale z duszą i sercem. Żeby nie skończyły zakurzone w gąszczu innych nie do końca trafionych podarunków. Wiem, oklepane to, ale bardzo, bardzo prawdziwe. Takiej zasady się trzymam, od zawsze. Wolę zrobić coś od siebie niż przykładowo kupić książkę na topie czy kolejne już musujące kulki do kąpieli, jeśli mam pewność, że to własnoręcznie stworzone coś wywoła na twarzy uśmiech dłuższy niż wypowiedzenie zobowiązującego dziękuję. W ogóle czy ktokolwiek z Was ma czas na długaśne kąpiele, te odprężające, z musującymi kulkami i chociażby książką w ręku jak to pokazują w telewizorni? Wątpię, choć mogę się mylić. Osobiście wybrałbym jednak wariant z kieliszkiem wina i dobrą muzyką w tle :) Tak szczerze to na tego typu przyjemności kompletnie czasu mi brak. A ta cała zmarnowana woda?!?! O, zgrozo! Nie mógłbym żyć z poczuciem, że ja tu sobie tak dogadzam a dzieci w Afryce nie mają nawet czego się napić. Czyli wychodzi na to, że nieświadomie robię dobry uczynek :) Yeah! Zbieram punkty. Gdyby tylko dało się je wymienić na jakieś fajne ciastko z kawą w CoffeeHeaven, ah.. Jeszcze tylko kilka dni i czuję, że w końcu usłyszę szelest banknocików. Na razie trzeba jednak pogłodować. A jak pogłodować, to tylko ekskluzywnie i z klasą. Znalazłem fajny przepis na jednej ze stron o zdrowym odżywianiu się na lekkie pszenne placki popularnie zwane macą albo podpłomykami. Zwłaszcza ta druga nazwa przypadła mi do gustu. Strasznie łatwe w przygotowaniu i (co najlepsze) śmiesznie tanie. Oczywiście wmawiam sobie, że przede wszystkim dietetyczne. Tak, to brzmi zupełnie inaczej. Trzeba zadbać o siebie teraz i robić przestrzeń, bo Święta tuż tuż! Czyli wychodzi na to, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jak dla mnie rewelacja. Bierzcie i chrupcie, głodomory.

Light sucks a bit, sorry

Potrzeba:
# 2 szklanki mąki pszennej
# 1/2 szklanki wody
# 1/2 szklanki oleju
# 1/2 łyżeczki soli

Najpierw wodę i olej zmiksujcie na biało (ja użyłem blendera i starczyło kilka szybkich obrotów). Do miski wsypcie mąkę i sól. Do suchych składników wlejcie mokre i wymieszajcie łyżką. Na koniec wyróbcie ciasto ręką. Powinno być lekko tłuściutkie i ładnie odchodzić od dłoni. Urwijcie kawałek ciasta, zróbcie kulkę i rozwałkujcie ją na bardzo cienki placuszek (ja z braku wałka wykorzystałem słoik). Ponakłuwajcie go widelcem i przełóżcie na suchą rozgrzaną patelnię. Podpiekajcie na średnim ogniu do czasu aż się spód zarumieni i następnie przełóżcie na chwilę na drugą stronę. I tak samo następne. Gotowe podpłomyki połóżcie na talerz i przykryjcie ściereczką. Niech sobie ostygną.

Smakują świetnie same w sobie, bez żadnych dodatków. Ale jak macie ochotę, to połóżcie na nie co tylko chcecie.

30.11.13

Fallin' in

Powiedzmy, że kiedyś ktoś wpadł Wam w oko. Wiecie, taki Wasz crush. Niestety jak to zwykle bywa jednostronny. Albo obu, tyle, że nie zdajecie sobie z tego sprawy. Ukrywacie zatem to coś, bo nie chcecie się zbłaźnić. I czas tak sobie leci. I leci, i leci. Powiedzmy, że już Wam przeszło, jest optymalnie, względny spokój. Aż tu nagle spotykacie osobę znowu (przypadek? nie sądzę) i.... dosłownie zwala Was z nóg: nawał wspomnień, myśli, słów, wszystkiego. Wszystkiego, co kojarzy się Wam z tym kimś. Ale żeby się nie pogrążać, odwracacie momentalnie głowę, uciekacie wzrokiem, mimo, iż największe, na co macie w tej chwili ochotę, to gapić się. Po prostu się gapić. Z tym głupim, niekontrolowanym uśmieszkiem. Ale nie. Myślicie sobie, to już przeszłość. Więc podręcznikowo udajecie KOT-a. Kompletnie Obojętnych Towarzysko. Znowu. Taaaa. No bo są przecież jakieś zasady, heloł. Jesteście zatem jak marmurowe posągi. Oskarowa rola. Meryl Streep mogłaby się od Was uczyć^^ Albo lepiej, udajecie, że Was nie widać, bo przecież jak zwykle macie pod ręką swój egzemplarz peleryny-niewidki, wprost idealny na taką okazję. I pozwalacie chwili się marnować. Ale potem, leżąc już w ciepłym łóżeczku, tulicie podusie, błagając mózg, aby ten ktoś się Wam przyśnił, dla większego efektu ściskając mocno powieki. Ale się nie przyśniwa i jesteście źli. Włącza się więc automatycznie taśma z monologiem Dlaczego? i Co by było gdyby? Część 8. Na replay'u. Dramat, co nie? Gorzej niż w jakiejś taniej kolumbijskiej telenoweli. Wyobraźcie sobie, że ja się tak właśnie czuję. Motyle w brzuchu tak mi się wiercą, że chyba zaraz odstawie pełną wersję Lindy Blair. A na dodatek jakaś tępa wróżka śle mi sms-a, że czeka mnie Wielka Miłość. I co tu robić? Cholera...


29.11.13

Omlet z rana jak śmietana

Po tak wykańczającym tygodniu, jak ten mijający, wolny piąteczek należał mi się z urzędu. Wczoraj po powrocie z uczelni myślałem, że padnę na cycki już w przedpokoju. Ale długi, odprężający gorący prysznic i  kolacja przywróciły mnie do życia. Pogadałem sobie też z mamą przez telefon; kazała mi w końcu zacząć pisać list do Mikołaja z obawy, że nie dojdzie na czas ^^ i pochwaliła się własnoręcznie zrobionymi bombkami (jak mi się uda, to postaram się zrobić dla was tutorial DIY). Tak więc klimat świąteczny włączony. Dzisiaj relaksik kontynuując, pozwoliłem sobie pospać i, żeby przyjemności na tym się nie skończyły, na śniadanie przygotowałem smakowity omlecik. Puszysty, a zarazem sycący. Z ulubionymi jesiennymi dodatkami, czyli smażonymi jabłkami i cynamonem. Mmmm, PERFETTO! Szybko zatem dzielę się z Wami jego tajemnicą.


Składniki na 2 sztuki:
# 2 jajka
# 1/2 szklanki mąki pszennej
# 1/2 szklanki mleka
# 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
# szczypta soli

W jednej misce dokładnie łączycie mąkę, mleko, żółtka, sól i proszek do pieczenia.
W drugiej ubijacie białka na sztywną pianę. Następnie przełóżcie pianę do miski z ciastem i delikatnie ją wmieszajcie. Połowę masy wlejcie na rozgrzaną patelnię z odrobiną oleju i smażcie pod przykryciem aż spodnia warstwa się przyrumieni. Potem przekładacie na drugą stronę i również chwilę podsmażcie. Gotowy omlet przekładacie na talerz. Tak samo smażycie drugi.

 Mój pomysł na dodatki:
# domowe jabłka smażone
# cynamon
# cukier puder

Na połowie omleta rozsmarowujecie jabłka i posypujecie odrobiną cynamonu. Składacie placek na pół i wierzch przyprószacie cukrem pudrem.

I jeszcze jeden wątek. Kojarzycie piosenkę Royals puszczaną już chyba wszędzie. Tak. Nie przepadam za nią. Już mnie męczy, a poza tym jakoś nie trafia do mnie jej klimat. Jednak usłyszane pochlebne decyzje czy własna ciekawość, sam nie wiem, w każdym razie coś sprawiło, że postanowiłem wczoraj poszukać w sieci całej płyty Lorde i ją przesłuchać. I wiecie co? Jest całkiem dobra. Zdziwienie totalne. Po tegorocznych "dojrzałych" debiutach gwiazdek w stylu Miley Cyrus, myślałem, że to będzie kolejna nastolatka szukająca sposobu na łatwy pieniądz. A tu lekkie zdziwienie. Dziewczyna może nie jest wokalnym objawieniem, ale kawałki na płycie są ciekawe. Teksty dojrzałe. Czuję, że będzie o niej głośno przez długi czas. A w kąciku muzycznym Buzzcut Season, czyli mój najświeższy muzyczny narkotyk. Wciągające. Sami zresztą posłuchajcie:


26.11.13

Gorrrąca czekolada do picia

Nie ma nic lepszego w tak chłodny jesienno-zimowy wieczór jak ciepły kocur wtulający się w Wasze nogi i ukochana osoba ogarniająca Was mocno swoim ramieniem. Do tego półmrok zapachowych świec i banalna komedia romantyczna w tle. Tak bardzo razem. WoW. Sceneria taka miłosna. Pieseł taki zakochany (a raczej kundel). Toaleta tak bardzo daleko. Nieuszanowanko. Lol :D Doprawdy uroczo, ale chyba nie dla mnie. Co więc zrobić, gdy nie ma się przy sobie ani kota ani ukochanej osoby? Nie wspominając już o telewizorze.
Cóż, znam taki jeden mały sposób, żeby rozkosznie się rozgrzać. Zwłaszcza od środka. Czujecie to wszechogarniające ciepło na samą myśl? Mmmm, nie trzeba nic więcej. Ale Łukasz za leniwy, żeby sam iść gdzieś na piwo, zwłaszcza teraz. Pozwólcie, że zaproponuję Wam więc coś z deka innego. Również wysokoprocentowego. Ale nie w zawarty alkohol, tylko w kakao. Tak dla odmiany. Zapraszam Was dzisiaj na gorącą czekoladę jak z najlepszej pijalni. Ja stawiam ;)
Przepis znalazłem na świetnej fejsbukowej stronie Studencki budżet, czyli o tym, co w chwili obecnej spędza mi sen z powiek w największym stopniu :) Jeśli nie kojarzycie, to zajrzyjcie koniecznie. Naprawdę warto. Jest tam mnóstwo informacji o najlepszych promocjach oraz przepisach na studencką kieszeń. Wśród nich ten oto właśnie. Wręcz stworzony na tę porę roku. Mogłoby się wydawać, że jak na studenta to trochę po burżujsku, ale po przeliczeniu wychodzi, że nie wydacie na to więcej niż piątaka. Mmmm, czekoladowo. Humor od razu pyszniejszy :)

Składniki na 1 duuuży kubek:
# 100g czekolady mlecznej
# 200 ml słodkiej śmietanki 30%
# 200 ml mleka

Do garnuszka wlewacie mleko oraz śmietankę i podgrzewacie, ale nie gotujecie! Gdy mleko będzie już ciepłe (spróbujcie łyżeczką), dodajcie połamane kostki czekolady i od tej pory cały czas mieszajcie aż do jej rozpuszczenia. Tak przygotowaną czekoladę przelejcie ostrożnie do kubka.
!!! Jeśli chcielibyście, żeby czekolada była bardziej gęsta(by można ją było jeść łyżeczką), to dodajcie o połowę mniej ilości mleka i trochę więcej czekolady. Ja uwielbiam taką do picia.

A, i tak gwoli ścisłości :
źródło: demotywatory.pl
 Pozdrawiam ciepło ;)

23.11.13

Nadziane bułeczki drożdżowe

Przygoda z teatrem jak na ten sezon zakończona. Cieszę się, że spektakle wypadły akurat w listopadzie. Powrót do domu okraszony czystymi przyjemnościami zrobił mi bardzo dobrze. Po starych smutkach i kotle bezlitosnej codzienności zostały już chyba tylko wiersze. A propos...Muszę się Wam pochwalić, byłem wczoraj na konkursie poetyckim z moimi wypocinami. Tak się akurat złożyło. W sumie idealnie. Od dawna chciałem, by ktoś usłyszał i poczuł moją małą twórczość. Chociaż przyznam, że po wysłaniu zgłoszenia konkursowego naszły mnie wątpliwości czy odważę się przeczytać mój wiersz przed wszystkimi. Przed jury. Bo wiecie, wybrałem ten z tych bardzo osobistych. Dojrzałych emocjonalnie. Banalnie, o nieszczęśliwej miłości. Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma. I okazało się, że nie było się czego obawiać. Ci wszyscy poeci to strasznie fajni ludzie ;) A atmosfera obecna na miejscu była jakaś taka, hmmm, magiczna. Czułem się taki wrażliwy i dojrzały. W życiu bym nie pomyślał, że w takiej mieścinie jak moja kryją się takie talenty, takie twórcze umysły. Od wczoraj więc należę do intelektualnej elity mojego miasta :D Socjeta poetycka powitała mnie z szeroko otwartymi ramionami. Oczywiście był i A-P-P-L-A-U-S-E. Nagradzamy każdego, kto odważy się wywnętrzyć. Czułem się trochę jak Lady Gaga, śpiewająca akustycznie Dope. Łzy prawie poleciały. Ale uczucie tuż "po"...nie do opisania. Wewnętrzna radość, spełnienie, w moim przypadku nawet ulga. To mi wystarczyło. Nie musiałem już nic wygrywać, chociaż nagrody były przednie. Ale tym razem byli lepsi. Ja cieszę się z debiutu i szczerze gratuluje konkurencji. A w przypływie pozytywnego promieniowania dumy z własnego siebie, upiekłem takie oto bułeczki.


Musicie mi wybaczyć, ale późną jesienią zaczyna brakować porządnego światła. Jak chcecie zobaczyć jak wyglądają w rzeczywistości, musicie koniecznie je zrobić u siebie. Są bardzo smakowite, a trzymane w zamknięciu długo pozostają świeże. Idealne do porannego kakao, popołudniowej herbatki czy w przerwie między jednym a drugim. Drożdżowe zawsze świetnie smakuje. Zamiast marmolady możecie wykorzystać krem orzechowy. Wyjdą jeszcze pyszniejsze. 

Składniki na ponad 30 sztuk:              170 stopni/ około 30 minut
# 1 kg mąki pszennej
# kostka margaryny
# 1 szklanka mleka
# 1 1/2 szklanki cukru
# 5 jajek
# aromat pomarańczowy
# opakowanie cukru wanilinowego (16g)
# 100g świeżych drożdży
# 5 łyżek ciepłego mleka
# 3 płaskie łyżeczki cukru

Do średniej wielkości miski rozkruszcie drożdże, wsypcie 3 płaskie łyżeczki cukru i wlejcie ciepłe mleko. Rozetrzyjcie wszystko łyżką i odstawcie do wyrośnięcia.

Pokrojoną na mniejsze kawałki kostkę margaryny razem ze szklanką mleka umieśćcie w rondelku i na małym gazie rozpuśćcie. Odstawcie do ostygnięcia 

W dużej misce jajka utrzyjcie dokładnie z cukrem. Powoli dolewajcie rozpuszczony w mleku tłuszcz, cały czas mieszając. Wsypcie cukier wanilinowy i aromat pomarańczowy (na buteleczce powinno być napisane na jaką ilość ciasta starcza aromat; proponuję około 1/3 buteleczki). W kilku partiach przesypujecie mąkę, powoli wyrabiając ciasto. Na koniec dodajecie wyrośnięte drożdże i dalej wyrabiacie. Polecam do tego drewniane berło, czyli mocną drewnianą szpatułkę zakończoną kulką. W tym etapie przyda Wam się pomocnik: jedna osoba niech mocna trzyma miskę, a zadaniem drugiej jest roztarcie ciasta. Oznacza to mniej więcej uderzanie berłem w ciasto, by pozbyć się powietrza. Za każdym uderzeniem powinno być słyszane charakterystyczny dźwięk ulatywania powietrza (tssss:). Trzeba niezłą chwilę ciasto powyrabiać a następnie przykryć bawełnianą szmatką i odstawić do wyrośnięcia.

WERSJA DLA SINGLI: miskę z ciastem postawcie na podłodze. Uklęknijcie tak, aby miska była między Waszymi udami. Mocno ściśnijcie, by miska się nie wyślizgiwała i dwoma rękami trzymając drewniane berło uderzajcie w ciasto przez jakiś czas. Po wyrobieniu pozostawcie do wyrośnięcia.

Gdy ciasto podwoi swoją objętość, możecie zabrać się do formowania bułeczek. Przygotujcie dodatkowo:
# roztrzepane jajko
# talerzyk z kilkoma łyżeczkami oleju
# marmoladę owocową

Dłonie natłuszczacie odrobiną oleju i urywacie kawałek ciasta. Formujecie średniej wielkości placuszek, na który nakładacie marmolady. Zawijacie ciasto tak, aby owocowe nadzienie nie miało szans wypłynąć, czyli zlepiacie boczki i tworzycie kulkę. Odkładacie na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia. Gdy blaszka będzie zapełniona, smarujecie każdą bułeczkę roztrzepanym jajkiem i wstawiacie do nagrzanego piekarnika. Pieczcie aż do przyrumienienia (suchy patyczek!). Gotowe odstawcie do ostygnięcia.

15.11.13

Coco-cupcakes

Niechodzenie na zajęcia, przesiadywanie całych dni w teatrze, bolące z wycięczenia mięśnie, bycie Diva Stage i chytry plan kreujący się w zakamarkach mojej skomplikowanej mózgownicy.... tak, wracam do życia. W wielkim stylu, dokładnie tak jak Lady Gaga. Właśnie częstuję się porcją najświeższego towaru autorstwa Mother Monster. I muszę przyznać, że ARTPOP jest genialny. Mój mózg się topi. Za każdym razem, gdy puszczam sobie kolejną premierową nutę, rozpływam się z rozkoszy. W tej muzyce jest taka siła, że nie potrzebuję niczego więcej. Jest rewelacyjna. Jest jak impuls, jak adrenalina wstrzyknięta prosto w żyłę. Aż chce się żyć! Yeeee, znowu pozytywnie. A skoro tak, to muszę Was koniecznie czymś nowiutkim ugościć. Dziś przepis na babeczki z wielgachną porcją kokosowych wiórek w środku.


Czasami przychodzi taki dzień, że ma się ochotę na coś konkretnego. Jakiś smak, którego dawno się nie czuło, przyjemny aromat wprawiający w dobry nastrój czy połączenie kojarzące się z jakimś miłym wspomnieniem. Ostatnio moją mamę naszła właśnie taka ochota. Na kokosanki. No, a że w tym domu to ja dzierżę wałek, więc od razu zacząłem kombinować. Nie chciałem robić zwykłych kokosanek, tych na bazie bezy.  Miałem ochotę na coś bardziej treściwego. I po małych poszukiwaniach znalazłem idealny przepis, który z pewnością zaspokoi zachciankę mamuśki. Oryginał znajdziecie tu. Ja zmniejszyłem porcję, bo zauważyłem, że po prawie pięciu miesiącach nieustannego wcinania przeróżnych słodkości, troszku się mi przytyło. Odczuwam to zwłaszcza teraz, gdy aktywności fizycznych jakby większe natężenie^^. Dlatego robię tylko tyle sztuk, by każdy mógł posmakować, skomplementować, że mniam, że ale kokos i wrócić do codziennych obowiązków bez konieczności zażywania piguł reklamowanych przez panią Magdę G.
Przepis polecam bardzo ;)

Do przygotowania 8 sztuk potrzeba:          175 stopni/ ok. 30 minut
# 3 białka
# 60g miekkiej margaryny
# 5 płaskich łyżek cukru
# 1/2 łyżeczki cukru wanilinowego
# 5 płaskich łyżek mąki
# 120g wiórków kokosowych
# szczypta soli

Miękką margarynę ucieracie na puszystą masę razem z cukrami. Dodajecie mąkę i dokładnie łączycie.

Pianę z białek ubijcie ze szczyptą soli na sztywno. Następnie delikatnie wmieszajcie kokos.

Na koniec łączycie obie masy ze sobą za pomocą łyżki. Nakładacie od papierowych foremek do 3/4 wysokości. Pieczcie w nagrzanym piekarniku aż się zarumienią.




13.11.13

Przepis na oryginalne babeczki z Magnolia Cupcakes

Kiedy jest się ździebko przybitym i nienawidzi się za to siebie i świata, powinno się robić wszystko, by z tej karuzeli niefortunnych zdarzeń wyrwać się co prędzej. Choćby na krótką chwilę, choćby mrugnięcie okiem. By się w tym paskudnym życiowym bagnie nie zatracać. Tak myślę. Nie jest łatwo, ale próbuję. Wszystkiego. Był wypad na piwo z przyjaciółmi, ostry wycisk na treningu przed spektaklami, niezliczone godziny pogaduch przez telefon czy na fejsie, wielgachna tabliczka czekolady z orzechami, nowy odcinek Glee (i to z piosenkami Gagi!), słuchanie na siłę pozytywnej muzyki "i te pe i te de". Efekt jedynie taki, że w otchłani czarnej rozpaczy czuć rześki powiew zwykłej szarej codzienności. Więc korzystając z tej niecodziennej ostatnio okazji, zakasałem rękawy i zacząłem kręcić się przy piekarniku. Co z tego wyszło, przekonacie się już za moment.
Zawsze chciałem zrealizować oryginalny przepis na babeczki od popularnych Magnolia Cupcakes. Fanatycy wszystkiego, co małe i z kremem będą wiedzieć, o kogo chodzi. Resztę spróbuję naprowadzić ciekawostką, że na babeczkę wpadały tam swego czasu bohaterki Seksu w wielkim mieście. Marzy mi się, by kiedyś założyć taką małą, swojską cukierenkę jak ta nowojorska. To sama przyjemność codziennie dawać komuś kawałeczek szczęścia w postaci słodkiego malucha. Ale zanim to nastąpi, trzeba w ogóle sprawdzić, czy jest się czym podniecać. W amerykańskich produkcjach często naginają rzeczywistość, więc nie można im wierzyć na słowo. Pozwólcie, że dzisiaj zostanę Waszym testerem.
Przepis wyszperałem na świetnym babeczkowym blogu muffinki.blox.pl, krem z kolei to moja wariacja na temat. Niestety robiony ulubioną metodą, czyli na oko. Jest tam trochę margaryny, cukier puder, barwnik plus parę łyżeczek nutelli. Zachęcam do improwizacji, czasami wychodzi coś naprawdę ciekawego. Ale jeśli nie lubicie eksperymentować albo zwyczajnie nie macie czasu ani weny, to polecam krem maślany z wspomnianego wyżej bloga. Tylko radzę ograniczyć ilość cukru, bo się przesłodzicie. Moje babeczki wyszły puszyste, wręcz biszkoptowe, z chrupiącą skórką. Bardzo przybliżone w smaku do tych idealnych, które na moim blogu już miały okazję zaistnieć. Na czubek każdej babeczki obowiązkowo ręcznie robione gwiazdy z masy cukrowej.


Na 7 sztuk potrzebne Wam będą:               180 stopni/ 20-25 minut
# 1 szklanka mąki pszennej
# 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
# 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
# 60g margaryny
# 1 duże jajko
# 1/2 szklanki drobnego cukru do wypieków
# 1/4 szklanki mleka
# 3 krople aromatu waniliowego

Margarynę utrzyjcie na puch, dodawajcie partiami cukier i nieustannie ucierajcie. Wbijcie jajko i dokładnie połączcie. Do szklanki z mlekiem dodajcie aromat, natomiast do osobnej miski przesiejcie składniki suche. Teraz w 3 etapach dodawajcie do masy maślano-jajecznej na przemian porcję składników mokrych i suchych, za każdym razem mieszając wszystko szpatułką. Gotowe ciasto przełóżcie do papilotek (ok. 3/4 ich wysokości) i włóżcie do nagrzanego piekarnika. Przed wyjęciem zawsze sprawdźcie suchość wypieku drewnianym patyczkiem.

Ostudzone babeczki udekorujcie według uznania.

PS. Byłem wczoraj w Lidlu i udało mi się wyrwać opakowanie świetnych cukrowych posypek. Nie było łatwo. Ustawiłem się przed sklepem tuż po 7 rano, ale nie doceniłem sprytu grona starszych babć i w efekcie musiałem biec jak głupi przez marketowe korytarzyki. Całe szczęście misja zakończyła się sukcesem, więc w niedalekiej przyszłości możecie spodziewać się nieco barwniejszych wypieków.

8.11.13

Pamiętniki pisane nocą...

Ostatnimi czasy życie wydaje mi się być trochę bardziej skomplikowane niż to było do tej pory. Niestety nie potrafię do końca wyjaśnić, co konkretnie tak mnie rozrywa od środka; chyba za dużo rzeczy na raz. I zamiast pisać dla Was soczyste i pyszne posty, pochłania mnie bez końca pisanie smutnych wierszy i takich tam historii. Zauważyłem, że jeśli już coś przeleję na papier, to czuję ulgę, a humor kawałek po kawałku wraca. Więc to robię. Niestety pewnie dlatego też do piekarnika jakoś tak daleko, więc w tym tygodniu nie spodziewajcie się nowych przepisów. Nie zostawię Was jednak z niczym. Chciałbym podzielić się z Wami jednym z moich tekstów, które zatytułowałem roboczo Pamiętniki pisane nocą... To fragment mniej pozytywnej części mnie, z jaką do tej pory mieliście okazję obcować. Ta jest trochę mroczniejsza. Ale w końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi..

31.10.13

Sabat czarownic cz. III : kruche ciasteczka z m&m'sami

Dziś Hallowe'en, więc nie pozostaje mi nic innego jak zaprezentować Wam ostatnie wypieki jakie wyczarowaliśmy podczas naszego zeszłotygodniowego zlotu. Może wizualnie mało związane z tematem, ale wcale im to nie umniejsza. Wręcz przeciwnie. Są tak kolorowe, że automatycznie przykuwają uwagę i znikają najszybciej.


Co prawda, ten przepis to jeden z tych w stylu na oko, ale postaram się podać proporcje składnikowe jak najdokładniej. Robi się je naprawdę szybko, więc można je upiec w każdej chwili, nawet w środku imprezy, gdy zacznie brakować przekąsek. A dodatek m&m'sów sprawia, że jeszcze trudniej im się oprzeć. Więc jak, skusicie się na ciasteczko? :D

Przygotujcie:                                 180 stopni/ około 15 minut
# 150g margaryny
# 150g cukru pudru
# ok. 2 szklanki mąki pszennej
# 1 jajko
# 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
# mała paczka drażetek M&M's

Margarynę ucieracie z cukrem. Dodajecie jajko i dokładnie łączycie. Przesiewacie mąkę i proszek do pieczenia. Ciasto nie powinno być zbyt lepkie, więc w razie czego nie krępujcie się dosypywać dodatkowo po troszku w trakcie mieszania. Następnie bierzecie w lekko zwilżone ręce kawałek ciasta i formujecie kulkę wielkości orzecha włoskiego. Kładziecie ją na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i delikatnie rozpłaszczacie. W ciasto wciskacie kilka (po 2-3) czekoladowe drażetki. I tak aż do zapełnienia całej blachy.
Wkładacie ją następnie do rozgrzanego piekarnika i pieczecie do momentu aż zaczną się rumienić.
(UWAGA! bądźcie ostrożni, bo kolorowa glazura drażetek łatwo się topi i w efekcie się pali; pilnujcie czasu pieczenia)

26.10.13

Co w szafie trzeszczy...Bershka i inne takie

Mój dzisiejszy weekendowy spacer do galerii handlowej nie odbył się tylko i wyłącznie w celach rekreacyjnych, by ot tak pojeździć sobie w górę i w dół na ruchomych schodach ani też w celu zaspokojenia narcystycznej części swojej osobowości, przeglądając się w szklanych witrynach najmodniejszych sklepów. Chociaż grupa psychologów czająca się za wielką sztuczną palmą i skrycie przyglądająca się temu , co robię, pewnie byłaby innego zdania :P Tu nie chodzi już o luźny obchód w celach poznawczych. Wybrałem się tam, ponieważ mam problem.

25.10.13

Leniwe z serem i ziemniakami


Podobno prawdziwe leniwe kluchy lub pierogi robi się na bazie ciasta mącznego i dodatku sera. Kopytka z kolei to kluski składające się przede wszystkim z ziemniaków. Cóż, to, co chcę Wam dzisiaj zaproponować to mała mieszanka jednych z drugimi. Sprzątając powoli kuchnię przed powrotem do domu na Wszystkich Świętych, znalazłem kilka ostatnich ziemniaków i resztkę białego sera w lodówce. Postanowiłem więc, że spróbuję eksperymentalnie połączyć i to i tamto i sprawdzić, czy wyjdzie z tego coś zjadliwego. Wypróbowanym wcześniej przy robieniu kopytek sposobem, zmiksowałem ugotowane ziemniaki na puree i zmieszałem z twarożkiem. Dla wizualnej odmiany postanowiłem pokroić je w malutkie romby. Ugotowałem i przyznam szczerze, że wyszło całkiem całkiem. No, może jedynie dodałbym większą ilość twarożku, by był bardziej wyczuwalny. A tak poza tym to świetna opcja na szybki weekendowy obiad. U mnie na słodko, ale znalazłem w sieci pomysły na polanie ich smażoną cebulką czy skwarkami. Także brać, nie wybrzydzać! Do garów marsz :D

Jeszcze na surowo
Składniki (na dwa duże talerze):
# 4 średniej wielkości ziemniaki ugotowane w osolonej wodzie i zmiksowane na puree
# 1 jajko
# ok. 100g twarogu
# mąka ziemniaczana tudzież mąka pszenna

Postępujecie podobnie jak w przepisie na kopytka, czyli najpierw wstawiacie na gaz garnek z wodą. Solicie ok.1/4 łyżeczki.

W międzyczasie puree ziemniaczane łączycie z jajkiem. Twarożek rozgniatacie widelcem lub przepuszczanie przez praskę i dodajecie do ziemniaków. Mieszacie. Dosypujecie na oko mąki ziemniaczanej i pszennej (lub samej mąki pszennej) i wyrabiacie ciasto do momentu aż przestanie się kleić. Wykładacie na oprószony mąką blat, dzielicie na 2-3 części i każdą po kolei rolujecie. Następnie taki walec z ciasta przygniatacie palcami i kroicie nożem pod skosem, a potem jeszcze na pół, by powstały małe romby. Wrzucacie do wrzącej wody i gotujecie do momentu wypłynięcia na wierzch i potem jeszcze chwilkę. Wyjmujecie łyżką cedzakową na talerz.

24.10.13

Sabat czarownic cz. II : upiorne ciasto czekoladowe


Czekaliście długo i cierpliwie, więc czas nagrodzić Was kolejnym przepisem ze zlotu piekących czarownic. I oczywiście kolejny utrzymany w klimacie nawiedzonych domów ze skrzypiącymi podłogami, Frankensteinów i stękających zombie.

22.10.13

Sabat czarownic cz.I : babeczki dyniowe z kremem


Hallowe'en zbliża się wielkimi krokami. Nie żebym jakoś specjalnie świętował z tego powodu, ale myśl jaka  automatycznie się w głowie pojawia to wielka, pomarańczowa dynia z wydrążonym środkiem i wyciętą straszną buzią. Plus oczywiście zapalona świeczka wewnątrz. Świetna zabawa, tak na marginesie :) A skoro już o dyni mowa, to absolutnie nie można przejść obok niej obojętnie. O tej porze roku jest praktycznie wszędzie: na ryneczkach, w marketach, na działkach. Dojrzała powinna mieć piękny, mocno pomarańczowy kolor. Udało mi się zdobyć właśnie taką swojską, ze sprawdzonego źródła. Stąd wiem, że cokolwiek z niej przygotuję, będzie rewelacyjne. I jak z nieba spadło mi właśnie zaproszenie na wspólne pieczenie. W piekarniku !!! Najprawdziwszym :P nie, nie u mnie. Mój nadal na chorobowym. Wybawiła mnie mianowicie zaprzyjaźniona fanka dekorowanych babeczek i bujnych loków Hermiony Granger. O lepszym połączeniu nie mógłbym marzyć: czas więc na zlot, moi kochani. Zlot jednookich i bezzębnych staruch, które w rytm szeptem śpiewanych szekspirowskich rymowanek przygotują dla Was coś przepysznego :) Double double toil and trouble, fire burn and caldron bubble!
Przed Wami pierwsza sekretna receptura, którą nie tak potajemnie z sabatu wynoszę :) Dla miłośników żabich oczu, skrzydeł nietoperza czy suszonych ogonków salamandry nic się tu nie znajdzie, ale to nie powód, żeby nie spróbować. Są zabójczo pyszne. Delikatnie korzenne, rumiane i sycące. A krem wprost rozpływa się w ustach. Plus idealna okazja, żeby w końcu wykorzystać moje ręcznie robione motylki z masy cukrowej, które nie tak dawno przygotowywałem. Czekajcie niecierpliwie na więcej i nabijajcie wyświetleń, bo inaczej rzucimy na Was klątwę :D
PS. Pieczenie to idealny sposób, by rozpocząć dzień :D


Składniki na 12 sztuk:         180 stopni/ 25-30 minut
# 140g margaryny
# 2 1/2 szklanki mąki pszennej
# 2 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
# 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
# 1/2 łyżeczki soli
# 1/2 łyżeczki sproszkowanej gałki muszkatołowej
# 1/2 łyżeczki przyprawy korzennej
# 1/3 szklanki kefiru lub maślanki
# 1 1/4 szklanki puree z dyni*
# 3/4 szklanki cukru
# 2 duże jajka
--->wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej<---

Mąkę, proszek do pieczenia, sól, przyprawy i sodę wymieszać, przesiać i odłożyć na bok.

Puree z dyni wymieszać z kefirem lub maślanką i również odłożyć na bok.

W misce utrzeć margarynę z cukrem na puszystą masę. Dodawać po jednym jajku, za każdym razem porządnie wszystko miksując. Następnie w trzech turach dodawać puree z dyni na zmianę z suchymi składnikami, mieszając drewnianą szpatułką do połączenia.
Gotowym ciastem napełnić równomiernie papilotki i wstawić do nagrzanego piekarnika. Piec do tzw. suchego patyczka.
Po upieczeniu potrzymać trochę w ciepłym piekarniku. Potem odstawić do wystudzenia.
W międzyczasie zabierzcie się za krem.

Składniki na krem:
# 150g serka typu philadelphia
# 1 szklanka cukru pudru
# 1 łyżeczka cynamonu
# 150g masła lub margaryny

Miękką margarynę lub masło utrzyjcie z cukrem na puszystą masę. Następnie porcjami dodawajcie serek i cały czas wszystko mieszajcie (w miarę dokładnie, żeby nie powstały grudki). Dosypcie cynamon i jeszcze raz wszystko przemieszajcie. Wyszedł pyszny, prawda :) Schłodźcie przez jakiś czas w lodówce.
Babeczki dekorujcie dopiero, gdy całkowicie ostygną, inaczej krem zacznie spływać. A czubek opcjonalnie można przyozdobić motylkiem z masy cukrowej.

*puree z dyni - dowolną ilość wydrążonej i obranej ze skóry dyni kroicie na niewielkie kawałki i dusicie w garnku z odrobina wody (1-2 łyżki) do miękkości. Jeszcze ciepłe zmiksujcie dokładnie blenderem

przepis inspirowany tym z bloga mojewypieki.com

21.10.13

Tort migdałowo-kokosowy


Muszę Wam napisać, że niespodzianka udała się w tysiącu procentach. Dziadek był bardzo bardzo zaskoczony; na szczęście na zawał nie padł, za to uronił parę łez, trochę się z zaskoczenia zdenerwował (tylko troszeczkę, większość nawet nie zauważyła), ale suma sumarum z uśmiechem zdmuchnął świeczki, tak że cały wosk poleciał na mnie, gdyż to ja trzymałem na rękach tort. Nie obyło się także bez kilkuminutowego Sto lat (nie mam pojęcia, skąd znają tyle zwrotek :), przytulania i fontanny iskier. Najlepsze życzenia jeszcze raz ode mnie, dziadku <3 Aż w końcu przyszła pora na krojenie tortu..

12.10.13

Co w szafie trzeszczy...Deichmann

Czego jak czego, ale sklepów z dobrymi i ciekawymi butami jest w Polsce jak na lekarstwo. Wszystkie praktycznie o takim samym, nieustannie powielanym, bezwyrazowym wyglądzie. Nędza. Dla osób, które przywiązują uwagę do tego, co noszą jest to gigantyczny problem. Oczywiście można kupić "dizajnerskie" buciki w pierwszym lepszym odzieżowym w każdej galerii handlowej, ale jak, pytam się, firma produkująca ubrania może znać się na rzemiośle obuwniczym. Pobudka, przecież to całkiem inna bajka. Przepraszam, ale na taką szmirę to aż szkoda patrzeć, a co dopiero wydawać na nią pieniądze...

11.10.13

Chrupiące placki ziemniaczane

Po sporej ilości wyświetleń, jakie zdobyły moje knedle ze śliwkami, śmiem zaryzykować tezę, że musi Wam sprawiać niezłą frajdę przyrządzanie obiadu na słodko. Wiem, wiem, też mam czasami na nie ochotę. Co prawda, nic nie może równać się ze schabowym mojej babci czy ogórkową mamy, ale raz na jakiś czas każdemu należy się cały dzień spędzony tylko i wyłącznie na wcinaniu słodkich pyszności. A co tam! Idzie zima: najpierw masa, potem rzeźba - czyli jak zwykle obiecywany sobie noworocznie ostry trening, o którym i tak drugiego stycznia zapewne zdążę już zapomnieć xD
To, czego chcę Was dzisiaj nauczyć, to podstawa, jeśli chodzi o umiejętności kulinarne każdej zdesperowanej pani domu. Nawet jeśli nie macie zamiaru do takowego stanu aspirować (w co oczywiście wątpię^^), przepis przyda się na pewno. Nie dość, że jest prosty, tani i smaczny, to przy okazji jest smaczny i tani xP Czy wspominałem już, że jest mega smaczny?? I całkiem wielofunkcyjny, jeśli można tak powiedzieć o jedzeniu. Mam tu na myśli, że można je zjeść na słono z dodatkiem śmietany lub gulaszem węgierskim, czy choćby z dżemem lub cukrem (ta opcja w większości przekonuje młodszych smakoszy :). Wypróbowałem wszystkie warianty i stwierdzam, że wszystkie smakują. Pewnie część z Was pomyśli: ale jak to ziemniaki z cukrem? Zjedlibyście, no nie wiem, na przykład frytki na słodko?? I na tym właśnie polega fenomen pyry. Każdy lubi po swojemu. A że o gustach, także/zwłaszcza tych smakowych, się nie dyskutuje, zostawiam więc w Waszych rękach decyzję, na jaki sposób skonsumujecie te złociste i chrupiące placuchy.


Składniki na jedną sporą porcję:
# 3 duże ziemniaki (na oko 0,7 kg)
# pół małej cebuli
# sól, pieprz do smaku
# 1 jajko
# 2-3 łyżki mąki ziemniaczanej (można nie dodawać wcale)

Obieracie ziemniaki, myjecie i ścieracie na tarce po tej mega ostrej stronie (zazwyczaj znajdującej się na przeciwko dużych oczek). Powstały sok zlewacie do szklanki lub słoika, delikatnie wyciskając ziemniaki, i pozostawiacie na chwilę aż biała skrobia opadnie na dno. Wtedy ostrożnie zlewacie ciecz znad osadu a resztę wrzucacie z powrotem do miski. Cebulę obieracie i drobno szatkujecie. Dodajecie do miski. Dobrze doprawiacie solą tudzież pieprzem. Wbijacie jajko, mąkę i całość łączycie.
***Jeśli nie macie zamiaru smażyć placków od razu, posypcie wierzch mąką ziemniaczaną, co zapobiegnie zczernieniu masy.***
Na rozgrzanym oleju kładziecie za pomocą łyżki porcje masy ziemniaczanej i smażycie placki dowolnej wielkości  z obu stron na złoty kolor. Od czasu do czasu za pomocą łyżki odlejcie z miski powstającą wodę i zamieszajcie. Gotowe można na moment położyć na ręczniku papierowym, by odsączyć z oleju. Podajecie wedle uznania ;)


PS. Można zrezygnować z cebuli, jak ktoś nie lubi. Również będą smaczne.

8.10.13

Kaszka manna DELUXE EDITION


Herbata z cytryną i imbirem działa cuda! Czuję się o niebo lepiej. I pogoda jakby od razu lepsza. Pozytywnie :) A że siły wróciły, więc trzeba to uczcić, naturalnie. Tylko najpierw pozwólcie, że się niezdarnie wygrzebię spod zaspy 4-warstwowych nawilżanych mocno zużytych, delikatnie mówiąc^^.
Ok. Dzisiaj przed Wami klasyczny deserek z kategorii U Grażynki, czyli smacznie za grosik. A przy tym, jak zwykle u mnie, prosto. 1/10 w skali trudności. No, może 100, bo trzeba podgrzać mleko, if you know what I mean ;D Ale efekt smakowy, mmmm. Deluxior jak się patrzy! A ślinka aż cieknie po brodzie wartkim strumieniem, szczodrze zraszając podłogę i przewiązanego u szyi fartucha, niczym jakiś dziurawy ogrodowy wąż. Także trzymajcie w pogotowiu mopa. By the way, rura pod zlewem mi przecieka, chyba coś jest z nią nie tak xP Za tydzień pewnie mnie zaleje, ale kto by się tam tym przejmował. Najważniejsze, że w Lidlu można już kupić kalendarz adwentowy i czekoladowe mikołaje. Czyż nie cudownie, święta tuż tuż ;) Rozkoszujcie się zatem smakiem przedszkolnych podwieczorków, myśląc intensywnie nad wymarzonymi podchoinkowymi prezentami, a ja idę szykować sobie obiadek.

Słodkie łakomczuszki, łączmy się!

Potrzebne składniki:
# 1 szklanka mleka (opcjonalnie może być woda, ale nie będzie stricte tego samego smaku)
# 5-6 łyżeczek kaszy manny (im więcej, tym bardziej gęsta)
# 3 łyżeczki cukru
# 1 starta kostka czekolady (u mnie gorzka)
# szczypta cukru wanilinowego do oprószenia
Mleko wlewacie do rondelka i na małym ogniu doprowadzacie do wrzenia. Dodajecie cukier i zmniejszacie gaz. Wsypujecie kaszkę i od tego momentu cały czas mieszacie aż do zgęstnienia (kilka minut). Zestawiacie z ognia i wsypujecie startą czekoladę. Łączycie. Przekładacie do miseczki i opcjonalnie oprószacie cukrem wanilinowym dla zapachu.

5.10.13

Co w szafie trzeszczy...F&F

Co roku w okolicach końca września lub wraz z początkiem października starannie ostrzę sobie pazurki, wiążę u szyi pokaźny śliniak i z największą przyjemnością zasiadam przy jednoosobowym stoliku w najmodniejszej internetowej kafejce, by z apetytem wgryźć się w najświeższe modowe pyszności, serwowane przez projektantów z całego świata specjalnie dla mnie. Gdy tylko nasycę wygłodniałe oczy tysiącami zdjęć prezentowanych w look-bookach i dokładnie zaplanuję listę najbardziej pożądanych przeze mnie nowości, nadchodzi pora, by sprawdzić jak idealnie leżą na mnie owe wypatrzone fanty.

4.10.13

Kogel - mogel

Jesień pełną gębą, a ja latam po mieście w lekkiej kurteczce. Nic dziwnego więc, że w gardełku zaczyna mnie drapać a palce, gdyby nie zbawienie w postaci długich rękawów, dawno by zaczęły odpadać. Jeden po drugim. O czym ja myślałem, pakując się, że nie zabrałem ze sobą szalika ani rękawiczek. Lato. Lato wszędzie miało być przecież. Cholera niech weźmie te wszystkie pogodynki! Ja tu zamarzam o szóstej rano na przystanku, a je budzi w tej samej chwili szelest banknocików pięknie przelewanych na ich luksusowe konta w zagranicznych bankach. Studentowi zawsze wiatr we wszystko. Trzeba przeżyć; do domu wracam najwcześniej za dwa tygodnie, gdy dziadek będzie miał huczne urodziny. Tak, tak, tak. Świetna okazja, by sobie znowu popiec!!! Zastanawiam się skromnie, co tam dostanę za listę życzeń do spełnienia. Jest okazja, będzie i tort mam nadzieję :D Tym razem wpadłem na pomysł, żeby przygotować menu pod podniebienia seniorów, coś jak ich smaki z młodości, wiecie...Żeby nie było trylionowy raz sernika z łezką i jabłecznika na lanym cieście, z których słynie babcia. Moja kuchnia, moje wypieki. Ma być z pierdolnięciem: tańce i alkohol. A nie herbatka i herbatniki; jeszcze może włączyć jakiś serial i od razu dać im umrzeć? Not a chance! Już ja zadbam o to, by każdy przy wejściu dostał swoją działkę glukozaminy^^ Będzie. Będzie zabawa! Będzie się działo..
Dobra, ale to za kilkanaście dni. Dzisiaj troszkę skromniej :) Podrzucam Wam przepis na coś, co smak ma tak tajemniczy, że ciężko mi go określić. Pozytywny oczywiście, ale nie mam porównania, gdyż to mój pierwszy raz. Na pewno pasują do niego określenia słodkie i kremowe. Kogel - mogel. Skąd ta dziwaczna nazwa nie mam zielonego pojęcia. Bez pieczenia i po studencku. Można dodatkowo wymieszać z łyżeczką kakao lub sokiem z cytryny. Nie mam ani jednego ani drugiego, więc nie powiem Wam czy dobre :)  Jeszcze nie wiem do czego wykorzystam pozostałe białka, ale na pewno się przydadzą. PS. Podobno pomaga na chrypę ;)


Składniki:
# 2 jajka
# 2-3 łyżeczki cukru
Jajka sparzcie wrzątkiem. Żółtka oddzielcie od białka, wbijając je do szklanki. Zasypcie cukrem. Ja dałem trzy łyżeczki, ale wyszło mi trochę za słodkie, więc następnym razem zmniejszę ilość o odrobinę. Wkładacie do szklanki łyżeczkę i energicznie mieszanie przez kilka minut, by wszystko się połączyło i uzyskało kremową konsystencję.



1.10.13

Szybki deser ananasowy


Początek miesiąca, więc będzie na bogato. Szaleję z ananasem. I to w dodatku świeżym. Smakuje o niebo lepiej niż wersja z puszki. Jeśli nie mieliście okazji spróbować, to zachęcam, zachęcam. Śmiało. Jak się oczywiście domyślacie serwuję dziś deserek bez pieczenia. Dziwna odmiana. Wolałbym zupełnie inaczej wykorzystać ten przepyszny owoc, ale cóż.. Gdybym był w domu, zamieniłbym go na ciasto rodem z Gotowych na wszystko, autorstwa boskiej (choć fikcyjnej) mistrzyni w fachu, w którym ja dopiero zaczynam raczkować - Brie Van De Kamp. Ciasto ananasowe "do góry nogami". Dobre. Ale nie martwcie się, na pewno będziecie jeszcze mieli okazję o nim tutaj przeczytać. Uwielbiam ten serial, choć nie śledziłem go od początku. Teraz kiedy znam już koniec, nie specjalnie chce mi się zagłębiać w początkowe wątki. Tak czy inaczej, przepisy serwowane przez Brie zawsze wyglądają perfekcyjnie i wykwintnie. Jak ona sama. By the way...cały czas szukam sprawdzonego przepisu na muffiny ze skórką pomarańczową (z ostatniego sezonu), więc jakby komuś się rzuciło w oczy, to się nie krępujcie.. :)  Wracając do deseru, jeśli nie lubicie ananasa, możecie równie dobrze wykorzystać brzoskwinie, kiwi czy inne takie. Przepis bardzo prosty, żeby nie napisać prostacki xP Ale cóż...świetny na podwieczorek przy komputerze, gdy po całym dniu bycia zajedwabistym (jak to Edzia Górniak kiedyś powiedziała), macie w końcu czas, by pośmiać się z "gwiazduń" na obcasiku, frędzelku czy innym dalmatyńczyku :D Have fun!

Składniki:
# 1/8 oczyszczonego ananasa
# kilka łyżek jogurtu naturalnego
# 2 starte na wiórki kostki czekolady (u mnie gorzka)
Za pomocą blendera lub po prostu nożem rozdrabniacie ananasa do postaci "jeszcze nie" musu. Wkładacie 2 łyżki do szklanki i przekładacie jogurtem naturalnym. I tak aż Wam się skończy owoc. Najwyższa warstwa to kleks z jogurtu, który posypujecie obficie czekoladą.

29.9.13

O wszystkim i o niczym

No, kochani, nadszedł czas na nowy plan taryfowy. Jako, iż zadomowić się w moim gdańskim studenckim gniazdeczku zdążyłem już na dobre, czas nadszedł na diametralne zmiany. Ponieważ kuchnia inna i lodówka inna i piekarnik inny (ten, co nie działa^^), z czego zdajecie sobie sprawę, zmienia się automatycznie repertuar serwowanych przeze mnie delikatesów. Liczę na wzrost kreatywności, jeśli chodzi o przepisy bez pieczenia, z przyczyn oczywistych. Postaram się również jak najdosłowniej wcielić w życie przymiot studencki. Jestem strasznym łasuchem, a że pieniądz się mnie nie trzyma ( #$pendallyourdollar$baby), więc trzeba będzie znaleźć rozwiązania, które zaspokoją zarówno mój żołądek jak i w równej mierze moją kieszeń, you know what I mean. Mam nadzieje, że ten pomysł spodoba się Wam wszystkim, a zwłaszcza osobom w tej samej, studenckiej sytuacji. Dla zwolenników wypieków: przy okazji powrotów w rodzinne strony będę piekł, ile wlezie, zapewniam. Liczę na smaczny i bardzo odkrywczy sezon, mnóstwo kulinarnych eksperymentów i doznań.
Mam nadzieję, że się ze mną nie nudzicie i miło Wam się przegląda mój pamiętnik. Czytajcie dalej z równym zainteresowaniem. Bardzo dziękuję za wszystkie wyświetlenia, a każdy komentarz sprawia, że jakoś tak cieplej w środeczku^^. Trzymajcie tak dalej ;) Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę, ale zaczynam już 4 (słownie: czwarty) miesiąc klikania o wszystkim i o niczym!!!
Pozdrawiam, Łukasz ;D

24.9.13

Szarlotka na ciepło z bitą śmietaną



Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że nie publikowałem jak dotąd przepisu na żadne ciasto z jabłkami w roli głównej. Aż się normalnie zdziwiłem, bo w epoce "przed założeniem bloga" był to wypiek najczęściej goszczący na moim stole. Nie wierzę, jak do tego mogło dojść. Przecież ja SŁYNĘ z wszelkiego rodzaju jabłeczników i szarlotek. I muszę się przyznać, iż to one w dużej mierze pomogły rozsławić się mojemu cukierniczemu geniuszowi^^ Ale w sumie świetnie się składa, gdyż ponieważ to jesieni wszak symbolem są te rumiane i soczyste owoce. Także kamień z serca. Wychodzi na to, że podświadomie czekałem na odpowiedni moment (kolejny przejaw geniuszu xP).
Postanowiłem przygotować wariant na ciepło zważywszy na chłodek za oknami. Oczywiście prawie każde ciasto można zjeść na ciepło, więc teoretycznie nie powinno być żadnej rewelacji w tym przepisie. Są jednak takie ciasta, które są stworzone, by pochłaniać je póki jeszcze nie zdążyły ostygnąć. I to, które mam Wam zamiar opchnąć zdecydowanie do nich należy. Z dodatkiem lodów czy bitej śmietany smakują naprawdę wybornie. Deserek jak z najlepszej restauracji :D A w dodatku kolejna słodka możliwość, by artystyczna część Waszych osobowości dała popis! Jestem spełniony, lol. xD


Potrzebne będą:
# 1 kostka margaryny                     180 stopni/ około 1 godziny
# 3 szklanki mąki pszennej
# 1 jajko
# 2 żółtka
# 1 szklanka cukru pudru
# 1 łyżeczka proszku do pieczenia
Z wszystkich składników zagniatacie ciasto. Powinno wyjść super delikatne, wręcz jedwabiste w dotyku. Wkładacie w siatkę i do lodówki na około 30 minut.
Po tym czasie wyjmujecie 2/3 ciasta i wykładacie na dużą blaszkę wyłożoną wcześniej papierem do pieczenia.

Nadzienie:
# 4-5 dużych jabłek
# cynamon (ok. 1 łyżeczki)
Jabłka obieracie ze skórki i pozbawiacie wnętrzności. Kroicie w plastry średniej grubości, którymi następnie przykrywacie dokładnie spód ciasta. Posypujecie cynamonem. Pozostały kawałek ciasta rozwałkowujecie na posypanym mąką stole. Wycinacie wzdłuż długaśne paski i układacie je na jabłkach, formując efektowną kratkę. Możecie dodatkowo sypnąć kolejną porcją cynamonu, ale to dla chętnych ;) Wstawiacie do nagrzanego piekarnika i pieczecie aż się zarumieni.
Po upieczeniu ciasta uchylacie drzwiczki i odczekujecie kilka minut. Podawajcie z kleksem bitej śmietany lub gałą lodów waniliowych (opcja dla zdrowych :)

Zostawiam Wasze nosy pełne zapachu cynamonu a Wasze uszy z tą nutą:


22.9.13

Plażowe smaki czyli wspomnień czar

No, cynamodziaki, kalendarz twierdzi, że rozpoczęła się jesień. It's official! Można zatem bezkarnie zacząć marudzić i narzekać, że chłodno, że brzydko, że żyć się nie chce..blah..blah..blah   Ja jednak przyjmuję przeciwną strategię. Zawsze optymistyczną. Nowy sezon, nowe ciuszki xP No, przynajmniej w sklepiczkach, lol. Na razie nie szaleję, choć muszę przyznać, że w oko wpadły mi pewne fantastyczne zamszowe buciory. Głowę dla nich tracę za każdym razem, gdy "przypadkiem" przechodzę obok. Niestety, mimo iż spędzam dzień i noc na szorowaniu podłogi i jesiennych porządkach, moja Chrzestna Wróżka nie raczyła jak dotąd wpaść z wizytą. Ale że Kopciuch się w końcu doczekał, więc ja też na to liczę. Za każdym razem, gdy leżę sobie już w łóżku. A jak liczyć mi się nie chce, to wspominam moje małe wakacyjne przygody. I troszkę za nimi tęsknię. Za tym palącym słońcem, brokatem na koncertowej buzi, dzikich tańcach po zmroku na plaży i lodach z maszyny z bezową posypką :) I o ile lodów sam nie potrafię przygotować, o tyle gotowaną kukurydzę, orzeszki w karmelu czy mrożoną kawę już bardziej. Macie ochotę na wrześniowe plażowanie? Cóż, mi się chyba nie oprzecie ;) Rozkładam więc na podłodze koc, włączam lampę prosto na twarz, smaruję się olejkiem do opalania i wkładam słuchawki w uszy.... Let's go to the beach, each, let's go, get away...
A Wam zostawiam sprawdzone przepisy na smakową retrospekcję. Róbcie i włączcie funkcję relaksu, 'cause I know exactly what you need :)

Gotowana kukurydza:
# 2-3 kolby kukurydzy
# 1 czubata łyżeczka cukru
# ok. 1/2 szklanki mleka
# woda
# dodatkowo: sól i masełko
W garnku zagotujcie wodę z cukrem i mlekiem. Włóżcie kukurydzę. Jeśli kolby się nie mieszczą, można przełamać (nie przekrajać). Gotujcie wszystko przez 10-15 minut. Wyciągacie z wody, smarujecie masłem i posypujecie solą. (Rada: połówki kolb można nabić na długie wykałaczki)

Orzeszki (i nie tylko) w karmelu:
# 200g orzechów włoskich, laskowych, ziemnych nieprażonych* lub migdałów
# 1/2 szklanki cukru
# wrząca woda
Zalewacie orzechy wrzątkiem i odstawiacie pod przykryciem na 15-20 minut. Następnie odsączacie i jeszcze mokre mieszacie z cukrem. Przesypujecie wszystko na blachę dokładnie wyłożoną folią aluminiową (mogą być nawet dwie warstwy). Wkładacie do piekarnika nagrzanego do 190 stopni i co 30-40 sekund otwieracie drzwiczki i mieszacie orzeszki. Po kilkunastu minutach cukier powinien skarmelizować. Gotową przystawkę odstawiacie do lekkiego ostygnięcia i przesypujecie do miseczki.
źródło: video-kuchnia.pl

* ważne, aby były świeże nieprażone, bo inaczej spalą się w środku zanim cukier zdąży skarmelizować. Jeśli jednak nie macie innych pod ręką, możecie użyć niesolonych orzeszków ziemnych z paczki, ale pamiętajcie, by skończyć prażenie w momencie, gdy z cukru zrobi się skorupka-nie dłużej! Będą równie smaczne.

Mrożona kawa: przepisy podawałem na blogu już wcześniej.
-----------> wersja klasyczna z lodami i bita śmietaną
-----------> Ice Mocha


21.9.13

Norweskie bułeczki cynamonowe

Przepraszam za jakość, ale beznadziejne światło o tej porze roku -.-

It's been a long time since I came around, Been a long time but I'm back [...] - Lady Gaga, U&I  Taak, to prawda. Przepraszam za długie dni bez publikowania. Przed poprawką postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Stąd ta cisza. Ale w końcu jestem z powrotem, z czego strasznie się cieszę. Skoro mam już za sobą obowiązki, czas wykorzystać ten okres wakacji, jaki mi został, i opcję działającego piekarnika, by jeszcze troszkę poszaleć zanim stracę bliższy kontakt z kuchenną rzeczywistością ;) Nie mam pojęcia, co to się zacznie za te kilka tygodni, wierzcie mi, więc staram się nie myśleć o tym.Często ;)
A więc...
Wykorzystując sprawdzony sposób na złapanie natchnienia, postanowiłem po raz n-ty przetrząsnąć szafki. Cóż. Muszę przyznać, że szału brak. Praktycznie pusto. Szperam dalej i jeszcze głębiej aż tu nagle w oczy rzuca mi się opakowanie suchych drożdży, które siostra przywiozła sobie do domciu w formie pamiątki po dwumiesięcznej pracy na Wyspach. Myślę: fajnie, ciekawe jak to działa^^ Całe szczęście, że moja największa inspiracja, czyli blog mojewypieki.com, jest gotowy na wszystko, więc bez problemu znalazłem fantastyczny przepis. Bułeczki cynamonowe. Już od dawna chodziły za mną drożdżowe wypieki, wiecie: chałki i inne buły. Mocno wyrośnięte i mięciutkie w środku. Do tego kubek gorącego kakao. Lekarstwo idealne na smuty... a smuty były, bo niestety nie zaliczyłem. Taa...Och, co za szloch! Całe szczęście zapach cynamonu, wydostający się nieśmiało z piekarnika, przegonił wszystkie nieprzyjemne myśli :) I znowu pozytywnie. Ale, ale...Wracając do bułeczek. Wyszły bardzo smakowite. I bardzo cynamonowe (może powinienem napisać: cynamodowe?) :D Pyszności. Musicie zdecydowanie wypróbować ten przepis. Okej. To tyle dzisiaj, wrócę już niedługo ;D



Składniki na ponad 20 sztuk:                     200 stopni/ 20-25 minut
# 3 3/4 szklanki mąki pszennej
# niecałe 1/2 szklanki cukru
# 21g suchych drożdży*
# 2 jajka
# 400ml mleka
# 100g roztopionego masła
Suche składniki umieszczacie w jednej misce. Mokre mieszacie razem i wlewacie do suchych. Zagniatacie
ciasto. Powinno być gładkie i nie lepiące się, więc w razie potrzeby dosypcie kilka łyżek mąki dodatkowo. Przykryjcie miskę ściereczką i odstawcie do wyrośnięcia na około 30 minut.

Teraz weźcie się za nadzienie:
# 100g masła
# 1 1/2 łyżeczki cynamonu (nie żałujcie sobie^^)
# nieco ponad 1/2 szklanki cukru
Umieszczacie wszystko w rondelku i na małym ogniu dokładnie łączycie w jedną masę. Odstawcie do ostygnięcia.

Po wyrośnięciu ciasta urwijcie tak z 1/3 i rozwałkujcie na dużej blaszce pokrytej papierem do pieczenia. To będzie taka warstwa ochronna, żeby nadzienie nie wyciekło i się nie przypaliło (w końcu to w większości cukier, który szybko karmelizuje)

Pozostałą część ciasta rozwałkujcie na prostokąt mniej więcej 25x50 cm. Posmarujcie nadzieniem i zwińcie w ciasny rulon, zawijając dłuższy bok. Ostrym nożem tnijcie plastry grubości ok. 2 cm i układajcie je płasko na ciastowym blacie. Nie muszą przylegać. Odstawcie na 15 minut do podrośnięcia.

Przygotujcie dodatkowo glazurę:
# 1 jajko
Rozbełtajcie je i przesmarujcie z wierzchu podrośnięte bułeczki.
Tak przygotowaną blachę wstawcie do nagrzanego piekarnika.

* drożdże suche są trudno dostępne w Polsce. Zamiast nich możecie użyć dwukrotnie większej ilości świeżych drożdży. Rozkruszcie je i wymieszajcie z 1 łyżką ciepłej wody, odrobiną mleka i 1 łyżeczką cukru. Pozostawcie do wyrośnięcia i dopiero potem dodajcie do suchych składników

I wracając do początku. Częstuję Was najnowszym singlem Gagi w mojej ulubionej wersji...May ARTPOP be with you :D 


15.9.13

Puszysty serniczek ekspresowy


Na niedzielnym stole zawsze, powtarzam zawsze, powinien znaleźć się kawałek jakiegoś ciasta. Tak nauczyła mnie mama, a ją zapewne moja babcia. Jest pysznym uwieńczeniem obiadu zjedzonego w rodzinnym gronie, tak wspólnie, co w obecnych czasach przy tak zabieganym trybie życia niestety zdarza się coraz rzadziej. Nagroda dla wybrednie obiadujących dzieciaków, wisienka na torcie dla reszty dużych i małych łakomczuszków. Cotygodniowy must have. Niepisana zasada, którą uwielbiam i do której z przyjemnością się stosuję. Dzisiaj przedstawiam Wam  przepis na szybki sernik, który zniknie w tak samo ekspresowym tempie, w jakim został przygotowany. Śmiało więc bierzcie wielkie blachy i upieczcie podwójną porcję !!! Wykorzystać do niego można stare i zeschnięte biszkopty, tak jak już wcześniej wspominałem w poradach. Obiecuję mnóstwo rozkoszy z każdym kęsem :D


Składniki:
# 1/2 kg twarogu 3-krotnie zmielonego
# 3 jajka
# 1/2 szklanki cukru
# 1/2 szklanki zimnego mleka
# 1/2 szklanki oleju
# 1 budyń waniliowy
# kilka kropel aromatu waniliowego
# 1 łyżka cukru
# biszkopty (mogą być też stare i suche)
# margaryna do wysmarowania formy

Na początku wyłóżcie małą blaszkę (u mnie 21x25) papierem do pieczenia. Następnie wysmarujcie dno margaryną i dociskając, wyłóżcie całymi biszkoptami. W luki pomiędzy krążkami powtykajcie pokruszone części, tak aby zakryć je w całości. Nastawcie piekarnik na 180 stopni.

W dużej misce zmiksujcie żółtka z cukrem, dodajcie mleko, budyń, aromat i olej i ponownie wszystko połączcie za pomocą miksera. Tak przygotowaną masę wymieszajcie dokładnie z twarogiem (też można użyć miksera). W osobnej misce ubijcie pianę z białek, do której na koniec dodajcie łyżkę cukru. Ubita piana następnie wędruje do miski z masą twarogową. Należy ją delikatnie, aczkolwiek dokładnie, wmieszać. Przelewacie wszystko na biszkoptowy spód (samo ładnie się wyrówna). Wstawiacie do nagrzanego piekarnika na ok. 40 minut. Powinno w tym czasie smakowicie się zarumienić.

Upieczony sernik studzimy w wyłączonym piekarniku z uchylonymi drzwiczkami. Gotowy opcjonalnie można polać lukrem.
PS. Najlepszy jeszcze ciepły. Smakuje wtedy bezbłędnie, niczym mała lekka chmurka. 

12.9.13

Marchewkowe babeczki z dodatkiem gorzkiej czekolady


Jesienne smaki chyba przejmują moją kuchnię na dobre. Tak mi się przynajmniej wydaje, chociaż prawdę powiedziawszy, marchewka to w obecnych czasach warzywo całoroczne. Fakt. Ale mi wybitnie kojarzy się z tym okresem spadających liści i pogody pod psem. Pomarańczowa jak dynia, a od dyni to już naprawdę do jesieni niedaleko. Nie wspominając już o korzennym zapachu cynamonu. Wszystko pasuje do siebie idealnie.
Przepis to połączenie mojej weny z przepisem na ciasto marchewkowe mojej babci. Wyszły bardzo puszyste, przyjemnie mięciutkie w środku. Słowem: bardzo smaczne. Świetne zarówno na przekąskę dla dzieciaków do szkoły czy na popołudniową herbatkę z królową^^


 Składniki (12 sztuk):              180 stopni/ 20 minut
# 2 jajka
# 3/4 szklanki cukru
# 1 czubata szklanka mąki pszennej
# 1 płaska łyżeczka sody
# 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
# 1 łyżeczka cynamonu
# 1/2 szklanki oleju
# szczypta soli
# 1 szklanka drobno startej marchewki
# pół tabliczki posiekanej gorzkiej czekolady
W misce ucieracie jajka z cukrem do białości. Następnie odmierzone ilości mąki, sody, soli, proszku do pieczenia i cynamonu przesiewacie do masy jajecznej. Mieszacie. Dodajecie startą marchewkę oraz olej. Wszystko razem łączycie. Wsypujecie czekoladę i jeszcze raz niezbyt dokładnie mieszacie. Papierowe foremki napełniacie do 3/4 wysokości i wstawiacie do nagrzanego piekarnika.