31.12.13

Ricciarelli (po mojemu)

Chciałem na koniec roku zaszaleć. Wiecie, zrobić coś, czego nigdy w życiu nie miałem okazji spróbować. Tak na Sylwestra. Poeksperymentować ze smakiem a jednocześnie wykorzystać białka pozostałe po świątecznych wypiekach. Szperam więc, gugluję namiętnie. Wszędzie tylko bezy. Raczej nic odkrywczego. Pavlovą też już robiłem. Babka na białkach źle się mojej rodzince kojarzy. Normalnie nie dogodzisz. Wpadłem w końcu na ciekawy przepis. Kuchnia włoska. Mmmmm. Jak dotąd kojarzyła mi się wyłącznie z daniami makaronowymi i pizzą. Myślę sobie: warto spróbować. Więc robię. Ale ten przepis chyba od początku nie był stworzony dla mnie ;) Najpierw okazało się, że źle odmierzyłem ilość migdałów, więc musiałem dosypać orzechów, bo było już za późno na zakupy. Potem okazało się, że migdały mielone to nie to samo co zmielone migdały xD Tak, tak. Nieprawdopodobne a jednak. Dowiedziałem się, iż chodzi o różnicę w rozdrobnieniu. W przepisie ze strony Kotlet.tv najwyraźniej typiarka miała na myśli mączkę migdałową. Ale dobra, kleję głupa dalej. Na czym ja to...a, tak. Cukier puder. Zamiast półtorej szklanki sypnęły mi się dwie, ale co tam. Im słodsze, tym lepsze ;) Po dodaniu aromatu byłem już normalnie pewny sukcesu, bo zapach zaiste nieziemski. I do tego ta starta skórka z pomarańczy. Och, ach! Ale to by było zbyt piękne. Jak wyzwanie, to wyzwanie. Ciasto zagniatałem chyba z dwadzieścia minut, cały czas podsypując i podsypując i podsypując i podsypując. O SOLE MIO! Włochem to ja się chyba nie urodziłem. W efekcie ciasteczka wyszły pachnące, chrupiące, z interesującą nutą cytrusową, ale bardzo bardzo słodkie. Jeśli to w ogóle możliwe!!! Postanowiłem więc pomalować je polewą z gorzkiej czekolady dla przełamania smaku. Powiedzmy, że uratowane :D Przepis wymaga gruntownych poprawek, ale wybaczcie, już nie w tym roku.
No, a przy okazji będąc, życzę Wam kochani najbardziej szalonej nocy, jaką będziecie mieli szansę przeżyć, świetnej zabawy przy najlepszych hitach(nawet jeśli popłyną z telewizora^^) i niezapomnianych przygód właśnie dzisiaj. Toastując o północy na pewno o Was wszystkich pomyślę. Trzymajcie się ciepło :D


Składniki:          125 stopni/ około 20 minut
# 2 białka
# 1 1/2 szklanki cukru pudru
# 200g mielonych migdałów
# 100g mielonych orzechów laskowych
# skórka starta z pomarańczy
# aromat migdałowy
# 1 łyżeczka cukru wamilinowego
# cukier puder do podsypywania

Białka ubijacie na pianę. Dodajecie cukier puder, cukier wanilinowy, migdały, orzechy i kilka kropel aromatu. Mieszacie aż powstanie zbita masa. Wykładacie na blat podsypany cukrem pudrem i wyrabiacie ciasto, cały czas obsypując pudrem. Robicie tak do momentu aż masa przestanie się lepić. Trochę może to potrwać ;) Następnie wałkujecie na grubość około 1 cm i wycinacie za pomocą foremek lub po prostu tnąc pod skosem za pomocą zwykłego nożyka (tak jak ja). Gotowe ciastka kładziecie na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia i pieczecie w nagrzanym piekarniku.

Polewę czekoladową zrobiłem poprzez zmieszanie połamanej tabliczki gorzkiej czekolady z dwoma łyżeczkami masła i podgrzaniu w mikrofalówce.

29.12.13

Hard out here

Dobra, przyznać się bez bicia, cynamodowe gwiazdy, ile kilo przybyło przez minione kilka dni? U mnie to chyba ze trzy. I to minimum. Normalnie przypadek krytyczny. Tu już nawet wciąganie brzucha niewiele pomoże. A niech to! Miało być tak pięknie, że w tym roku jem rozsądnie, że wszystkiego tylko po troszeczku, że nie babciu, nie mam ochoty na dokładkę. A skończyło się na tym, że czekoladę zagryzam piernikami a bigos pieczonym mięsem. To fenomen jakiś. Cały rok gubię gramy w kompletnie bezwysiłkowy sposób (ach te studia, w końcu jakieś plusy) tylko po to, by w kilka dni wróciły, i to z nadwyżką (!). I gdzie tu sprawiedliwość. Pfffff. Życie łakomego leniucha jest ciężkie..;)


25.12.13

Świąteczne pierniczenie z gwiazdkami


Święta bez piernika są jak dom bez dachu. Inaczej się po prostu nie da.  Pachnący cynamonem, gałką i kardamonem. Obok soczystych pomarańczy udekorowanych wzorzyście goździkami stoi na podium najbardziej zniewalających zapachem symboli polskiej kuchni bożonarodzeniowej. W połączeniu z gorzką czekoladą, którą wprost uwielbiam, i domowymi powidłami śliwkowymi stanowi istny rarytasik. U mnie na stole co roku. Jest jak ostatni puzzel kilkusetelementowej układanki z jakimś ckliwym krajobrazem zapierającym dech w piersiach, którą zazwyczaj składamy w świąteczne popołudnia - niezastąpiony. Sprawdzony od lat. Bez dodatku bakalii, więc posmakuje nawet najbardziej wybrednym gościom. Odpowiednio wilgotny, o korzennym smaku. Długo zachowuje swoją świeżość, dlatego można upiec go nawet kilka dni przed Świętami. Ja musiałem poczekać na zdjęcia aż go pokroimy, czyli do Pierwszego Dnia Świąt, bo w Wigilię tradycyjnie przeważają postne potrawy. Ale dzisiaj już można, więc południowa kawa dawno zaparzona. Wszystkiego najsłodszego! Świętujcie dalej, małe żarłoczki ;D



Składniki:                    175 stopni/ około 1 godziny
# 3 jajka
# 1 1/2 szklanki cukru
# 1 1/3 szklanki mleka
# 3/4 szklanki oleju
# 3 łyżki kakao
# 3 szklanki mąki pszennej
# 1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
# 1 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
# 3/4 opakowania cukru wanilinowego (12g)
# opakowanie przyprawy do piernika

Wszystko wrzucacie do dużej miski i miksujecie aż składniki się dokładnie połączą. Następnie ciasto wylewacie na  blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia i wkładacie do nagrzanego piekarnika. W zależności od grubości ciasta, czas pieczenia może się zmienić, więc pamiętajcie, by przed wyjęciem sprawdzać gotowość wypieku patyczkiem (zwykłą długą wykałaczką).

ARTPOP came. So did I...

OH MY GAGA! Święty Mikołaj naprawdę się w tym roku przyłożył. Sam bym sobie lepszych prezentów nie sprawił^^ Ho, ho, ho :D Nie chwaląc się zbytnio (a w sumie co tam), tylko napomknę co nieco, że wpadł mi nowy cudownie wełniany #sweter z H&M, #kot (tak, mam kotka, ale jest trochę nieśmiały, więc chowa się po wszystkich zakurzonych kątach, więc go nie widzimy a jedyne świadczące o jego obecności znaki to mokra kuweta ;) oraz jeszcze cieplutka #płytka Madame Lady Gagi. Więc....Jakby to ująć... Nagle głuchą ciszę przerwał krzyk. I nie był to zwykły krzyk. Był to mianowicie wewnętrzny wrzask pełen rozkoszy. Niemy okrzyk radości sygnalizowany szerokim uśmiechem. W skrócie: AAAAAAA!!! No więc płytka od razu poleciała do odtwarzacza. I mimo iż, znam wszystkie kawałki z krążka już prawie na pamięć, słuchałem każdego po kolei z ciekawością i namaszczeniem. Tak jakby przesłuchanie płyty miało obudzić nowe brzmienia, nowe doznania. Eargasmic. Tak to podsumuję. I posłuchajcie mnie dobrze. Ta płyta jest rewelacyjna. Nie wiem skąd tyle nienawiści w stronę Gagi. Hejterstwo rośnie jak kurde na jakichś holenderskich drożdżach. Brzydko, bardzo brzydko. Nie zgadzam się z tym. Płyta jest barwna, mnóstwo interesujących momentów, pełno tanecznych, elektronicznych piosenek nawiązujących do ery THE FAME. A ja uwielbiam tańczyć, więc jestem zachwycony. Do tego ballada, ballada z szybkim bitem w rozwinięciu plus hip hopowy kawałek we współpracy z T.I. Jest bardzo dobrze. Osobiście za najlepsze uznaję Mary Jane Holland, Donatellę, Do What U Want, Swine, Venus... Lol, wszystko to jeden wyśmienity towar. Dealer Gagita wyprodukowała świetne zielsko. Spazmuję, popalając/Popalam, spazmując xD A jeśli chodzi o złośliwe komentarze dotyczące Grammy, to tym, co nie znają regulaminu przyznawania nagród, napiszę tylko, że nominacje dostają ci, którzy album wydali do końca września. ARTPOP jest z listopada. Stąd brak nominacji dla LG. Nie martwcie się, w przyszłym roku się posypią. Jestem tego pewny. I wyczuwam zaciętą walkę o statuetki z nowym albumem Beyonce. Trzymam mocno kciuki. No, to na razie tyle. Idę spać ;)

24.12.13

Merry Christmas, Everyone!

W końcu nadszedł ten najpiękniejszy, najsmaczniejszy i chyba najbardziej barwny okres w roku. Święta Bożego Narodzenia. Po długaśnych godzinach stania, siedzenia, tańczenia i innej wszelakiej artystycznej formy wyginania się w kuchni, po kilku blachach upieczonych i udekorowanych ciast, po ulepieniu kilkudziesięciu pierogów, makówek i grzybówek, po udekorowaniu ślicznej choinki i po poskładaniu serwetek na kształt pierwszej gwiazdki można było spotkać się z najbliższymi na wigilijnej kolacji. Szczere życzenia, uściski, uśmiechy. Śpiewanie kolęd. Bycie razem. Szkoda, że w ciągu roku tak rzadko mamy czas pobyć w takiej atmosferze, takiej bliskości. Wszyscy razem, przy jednym stole. Tak dla odmiany dla zabiegania i szybkich posiłków na mieście czy przed komputerem. Naprawdę cenię sobie takie chwile. Wam też tego życzę. I nawet jeśli nie wyciągacie Cichej nocy, macie tymczasowy wstręt do jakiejkolwiek formy jedzenia i jeśli ledwo doczłapaliście się z przejedzenia do komputerów, żeby poczytać mojego bloga, mam nadzieję, że cudownie się czujecie. Święta są raz w roku, są wyjątkowe. Spędźcie je rodzinnie, nie kłócąc się choćby przez jeden dzień. Wyjdźcie razem na spacer. Cieszcie się sobą. Chciałbym Wam wszystkim życzyć mnóstwo miłości. Niech ten piękny czas przywróci Wam wewnętrzną siłę i pokój. Naładujcie akumulatory i nie myślcie o studiach czy pracy. To jest czas dla Was i Waszych bliskich. Wyciśnijcie go jak chytra baba trzy cytryny ;) Wesołych Świąt, przesyłam wirtualne buziaki ;)


20.12.13

Dekorowane pierniczki

Pieczenie pierniczków jest dla mnie idealną świąteczną terapią odstresowywującą. Widok roześmianych buź ubrudzonych lukrem, cukrowych koralików rozsypanych po całej kuchni, zapach przypraw korzennych i goździków misternie powtykanych w dojrzałe pomarańcze sprawiają, że wszystkie problemy znikają i liczymy się tylko my, celebrujący ten najpyszniejszy w ciągu całego roku moment :D 


14.12.13

Dear Santa..

Czuję jakby od ostatniego posta minęło co najmniej pół roku. I przyznam, że źle mi z tym, bo wprost uwielbiam dla Was pisać. Ale znowu w moim życiu niepewność zasiała sławetna już na tym blogu pochłaniaczka mojego czasu, czyli chemia organiczna. Normalnie nawiedza mnie i napawa przerażeniem jak Buka Krainę Muminków. Ale jak trzeba, to trzeba. Musiałem się pouczyć trochę więcej niż zazwyczaj, stąd ta luka. Wybaczcie. Czym prędzej więc nadrabiam zaległości we wszystkim. Także tego..
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale do Świąt zostały już niecałe dwa tygodnie. A nawet tylko półtora! A ja w proszku jak kisiel. W tym całym zamieszaniu chyba zapomniałem o sobie. Nawet listu do Świętego nie dokończyłem. A co jak nie dojdzie? Drama. Hmm, istnieje jakaś szansa, że stary czyta moje tutejsze wypociny, więc może opłacałoby się skrobnąć co nieco. Okej. Looks like a good plan. Tak więc:
 "Mikołaju, pewnie moczysz sobie teraz pięty i sączysz herbatkę z prądem, by rozgrzać się w ten grudniowy wieczór. Masz na głowie tyle, że pewnie nie możesz się doczekać aż będzie już po wszystkim. Wszędzie biało, tyle że nie od śniegu a od niezliczonej ilości listów z całego świata. I nie wiesz co robić, od czego zacząć i na czym się skupić. Obgryzasz nerwowo paznokcie, zastanawiając się czy dałoby się tego jakoś uniknąć. Dokładnie jak ja przed organą. Doskonale wiem, co czujesz. Ale się nie przejmuj, będzie dobrze. Wyciągnij się w fotelu i posłuchaj ulubionej muzyki. A przy okazji wolisz All I want for Christmas is you czy Santa, can you hear me? :D Uwielbiam obie. Ale do rzeczy. W tym roku byłem wybitnie grzeczny, więc nie masz wyboru. Marzy mi się więc kochany, aby moi cynamodowi folołersi chętniej i odważniej zostawiali komentarze, dzielili się swoimi doświadczeniami, żebym wiedział, że to, co robię i piszę ma jakiś większy sens. Chciałbym także, aby do końca roku nabiło się trzy tysiące wyświetleń. To by było totalnie zacne. No i może jeszcze, żebym za szybko nie stracił zapału do klikania o wszystkim i o niczym. To chyba byłoby na tyle. Liczę na Ciebie. XOXO"
No, poszło. I oby doszło. A wy co tam powypisywaliście u siebie? Mam nadzieje, że coś oprócz dożywotniego zapasu browara i Magic Starsów też tam się znalazło ;) Ostatni tydzień w Gdańsku and I will be Driving home for Christmas :D Już nie mogę się doczekać, bo to oznaczać może tylko jedno, czyli kilkudniową okupacje w kuchni. I mnóstwo słodkich jej efektów. Postaram się chwalić każdym cudem systematycznie. Obiecuję :)





4.12.13

MACA czyli jak ekskluzywnie głodować

Nowy miesiąc rozpoczęty, a ja nadal nie widzę na koncie gaży za mój spektakularny i niezastąpiony udział w listopadowych spektaklach. Trochę bieda. W przenośni i dosłownie. Chodzenie po sklepie z kalkulatorem w ręku i skrupulatne obliczanie, co ile razem kosztuje, nie jest fajne. To fakt. Ale chociaż kreatywne. A takie podejście lubię bardzo, bo w końcu całkiem kreatywny ze mnie człowiek ;) Prawda jest taka, że o wiele szczęśliwszy czułbym się, gdybym całą tą kasę, która idzie na zaspokojenie potrzeb fizjologicznych, szła na świąteczne niespodzianki dla moich najmilejszych^^ Mam w głowie kilka ciekawych pomysłów, ale boje się, że nie zdążę ich zrealizować. Bo oczywiście nic nie obejdzie się bez money, money, money. Chociaż zdradzę Wam, że w tym roku moja pomysłowość znacznie wykracza poza dokładne obczajenie regałów w Empiku. Trzeba dawać prezenty dla ciała, ale z duszą i sercem. Żeby nie skończyły zakurzone w gąszczu innych nie do końca trafionych podarunków. Wiem, oklepane to, ale bardzo, bardzo prawdziwe. Takiej zasady się trzymam, od zawsze. Wolę zrobić coś od siebie niż przykładowo kupić książkę na topie czy kolejne już musujące kulki do kąpieli, jeśli mam pewność, że to własnoręcznie stworzone coś wywoła na twarzy uśmiech dłuższy niż wypowiedzenie zobowiązującego dziękuję. W ogóle czy ktokolwiek z Was ma czas na długaśne kąpiele, te odprężające, z musującymi kulkami i chociażby książką w ręku jak to pokazują w telewizorni? Wątpię, choć mogę się mylić. Osobiście wybrałbym jednak wariant z kieliszkiem wina i dobrą muzyką w tle :) Tak szczerze to na tego typu przyjemności kompletnie czasu mi brak. A ta cała zmarnowana woda?!?! O, zgrozo! Nie mógłbym żyć z poczuciem, że ja tu sobie tak dogadzam a dzieci w Afryce nie mają nawet czego się napić. Czyli wychodzi na to, że nieświadomie robię dobry uczynek :) Yeah! Zbieram punkty. Gdyby tylko dało się je wymienić na jakieś fajne ciastko z kawą w CoffeeHeaven, ah.. Jeszcze tylko kilka dni i czuję, że w końcu usłyszę szelest banknocików. Na razie trzeba jednak pogłodować. A jak pogłodować, to tylko ekskluzywnie i z klasą. Znalazłem fajny przepis na jednej ze stron o zdrowym odżywianiu się na lekkie pszenne placki popularnie zwane macą albo podpłomykami. Zwłaszcza ta druga nazwa przypadła mi do gustu. Strasznie łatwe w przygotowaniu i (co najlepsze) śmiesznie tanie. Oczywiście wmawiam sobie, że przede wszystkim dietetyczne. Tak, to brzmi zupełnie inaczej. Trzeba zadbać o siebie teraz i robić przestrzeń, bo Święta tuż tuż! Czyli wychodzi na to, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jak dla mnie rewelacja. Bierzcie i chrupcie, głodomory.

Light sucks a bit, sorry

Potrzeba:
# 2 szklanki mąki pszennej
# 1/2 szklanki wody
# 1/2 szklanki oleju
# 1/2 łyżeczki soli

Najpierw wodę i olej zmiksujcie na biało (ja użyłem blendera i starczyło kilka szybkich obrotów). Do miski wsypcie mąkę i sól. Do suchych składników wlejcie mokre i wymieszajcie łyżką. Na koniec wyróbcie ciasto ręką. Powinno być lekko tłuściutkie i ładnie odchodzić od dłoni. Urwijcie kawałek ciasta, zróbcie kulkę i rozwałkujcie ją na bardzo cienki placuszek (ja z braku wałka wykorzystałem słoik). Ponakłuwajcie go widelcem i przełóżcie na suchą rozgrzaną patelnię. Podpiekajcie na średnim ogniu do czasu aż się spód zarumieni i następnie przełóżcie na chwilę na drugą stronę. I tak samo następne. Gotowe podpłomyki połóżcie na talerz i przykryjcie ściereczką. Niech sobie ostygną.

Smakują świetnie same w sobie, bez żadnych dodatków. Ale jak macie ochotę, to połóżcie na nie co tylko chcecie.