30.11.13

Fallin' in

Powiedzmy, że kiedyś ktoś wpadł Wam w oko. Wiecie, taki Wasz crush. Niestety jak to zwykle bywa jednostronny. Albo obu, tyle, że nie zdajecie sobie z tego sprawy. Ukrywacie zatem to coś, bo nie chcecie się zbłaźnić. I czas tak sobie leci. I leci, i leci. Powiedzmy, że już Wam przeszło, jest optymalnie, względny spokój. Aż tu nagle spotykacie osobę znowu (przypadek? nie sądzę) i.... dosłownie zwala Was z nóg: nawał wspomnień, myśli, słów, wszystkiego. Wszystkiego, co kojarzy się Wam z tym kimś. Ale żeby się nie pogrążać, odwracacie momentalnie głowę, uciekacie wzrokiem, mimo, iż największe, na co macie w tej chwili ochotę, to gapić się. Po prostu się gapić. Z tym głupim, niekontrolowanym uśmieszkiem. Ale nie. Myślicie sobie, to już przeszłość. Więc podręcznikowo udajecie KOT-a. Kompletnie Obojętnych Towarzysko. Znowu. Taaaa. No bo są przecież jakieś zasady, heloł. Jesteście zatem jak marmurowe posągi. Oskarowa rola. Meryl Streep mogłaby się od Was uczyć^^ Albo lepiej, udajecie, że Was nie widać, bo przecież jak zwykle macie pod ręką swój egzemplarz peleryny-niewidki, wprost idealny na taką okazję. I pozwalacie chwili się marnować. Ale potem, leżąc już w ciepłym łóżeczku, tulicie podusie, błagając mózg, aby ten ktoś się Wam przyśnił, dla większego efektu ściskając mocno powieki. Ale się nie przyśniwa i jesteście źli. Włącza się więc automatycznie taśma z monologiem Dlaczego? i Co by było gdyby? Część 8. Na replay'u. Dramat, co nie? Gorzej niż w jakiejś taniej kolumbijskiej telenoweli. Wyobraźcie sobie, że ja się tak właśnie czuję. Motyle w brzuchu tak mi się wiercą, że chyba zaraz odstawie pełną wersję Lindy Blair. A na dodatek jakaś tępa wróżka śle mi sms-a, że czeka mnie Wielka Miłość. I co tu robić? Cholera...


29.11.13

Omlet z rana jak śmietana

Po tak wykańczającym tygodniu, jak ten mijający, wolny piąteczek należał mi się z urzędu. Wczoraj po powrocie z uczelni myślałem, że padnę na cycki już w przedpokoju. Ale długi, odprężający gorący prysznic i  kolacja przywróciły mnie do życia. Pogadałem sobie też z mamą przez telefon; kazała mi w końcu zacząć pisać list do Mikołaja z obawy, że nie dojdzie na czas ^^ i pochwaliła się własnoręcznie zrobionymi bombkami (jak mi się uda, to postaram się zrobić dla was tutorial DIY). Tak więc klimat świąteczny włączony. Dzisiaj relaksik kontynuując, pozwoliłem sobie pospać i, żeby przyjemności na tym się nie skończyły, na śniadanie przygotowałem smakowity omlecik. Puszysty, a zarazem sycący. Z ulubionymi jesiennymi dodatkami, czyli smażonymi jabłkami i cynamonem. Mmmm, PERFETTO! Szybko zatem dzielę się z Wami jego tajemnicą.


Składniki na 2 sztuki:
# 2 jajka
# 1/2 szklanki mąki pszennej
# 1/2 szklanki mleka
# 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
# szczypta soli

W jednej misce dokładnie łączycie mąkę, mleko, żółtka, sól i proszek do pieczenia.
W drugiej ubijacie białka na sztywną pianę. Następnie przełóżcie pianę do miski z ciastem i delikatnie ją wmieszajcie. Połowę masy wlejcie na rozgrzaną patelnię z odrobiną oleju i smażcie pod przykryciem aż spodnia warstwa się przyrumieni. Potem przekładacie na drugą stronę i również chwilę podsmażcie. Gotowy omlet przekładacie na talerz. Tak samo smażycie drugi.

 Mój pomysł na dodatki:
# domowe jabłka smażone
# cynamon
# cukier puder

Na połowie omleta rozsmarowujecie jabłka i posypujecie odrobiną cynamonu. Składacie placek na pół i wierzch przyprószacie cukrem pudrem.

I jeszcze jeden wątek. Kojarzycie piosenkę Royals puszczaną już chyba wszędzie. Tak. Nie przepadam za nią. Już mnie męczy, a poza tym jakoś nie trafia do mnie jej klimat. Jednak usłyszane pochlebne decyzje czy własna ciekawość, sam nie wiem, w każdym razie coś sprawiło, że postanowiłem wczoraj poszukać w sieci całej płyty Lorde i ją przesłuchać. I wiecie co? Jest całkiem dobra. Zdziwienie totalne. Po tegorocznych "dojrzałych" debiutach gwiazdek w stylu Miley Cyrus, myślałem, że to będzie kolejna nastolatka szukająca sposobu na łatwy pieniądz. A tu lekkie zdziwienie. Dziewczyna może nie jest wokalnym objawieniem, ale kawałki na płycie są ciekawe. Teksty dojrzałe. Czuję, że będzie o niej głośno przez długi czas. A w kąciku muzycznym Buzzcut Season, czyli mój najświeższy muzyczny narkotyk. Wciągające. Sami zresztą posłuchajcie:


26.11.13

Gorrrąca czekolada do picia

Nie ma nic lepszego w tak chłodny jesienno-zimowy wieczór jak ciepły kocur wtulający się w Wasze nogi i ukochana osoba ogarniająca Was mocno swoim ramieniem. Do tego półmrok zapachowych świec i banalna komedia romantyczna w tle. Tak bardzo razem. WoW. Sceneria taka miłosna. Pieseł taki zakochany (a raczej kundel). Toaleta tak bardzo daleko. Nieuszanowanko. Lol :D Doprawdy uroczo, ale chyba nie dla mnie. Co więc zrobić, gdy nie ma się przy sobie ani kota ani ukochanej osoby? Nie wspominając już o telewizorze.
Cóż, znam taki jeden mały sposób, żeby rozkosznie się rozgrzać. Zwłaszcza od środka. Czujecie to wszechogarniające ciepło na samą myśl? Mmmm, nie trzeba nic więcej. Ale Łukasz za leniwy, żeby sam iść gdzieś na piwo, zwłaszcza teraz. Pozwólcie, że zaproponuję Wam więc coś z deka innego. Również wysokoprocentowego. Ale nie w zawarty alkohol, tylko w kakao. Tak dla odmiany. Zapraszam Was dzisiaj na gorącą czekoladę jak z najlepszej pijalni. Ja stawiam ;)
Przepis znalazłem na świetnej fejsbukowej stronie Studencki budżet, czyli o tym, co w chwili obecnej spędza mi sen z powiek w największym stopniu :) Jeśli nie kojarzycie, to zajrzyjcie koniecznie. Naprawdę warto. Jest tam mnóstwo informacji o najlepszych promocjach oraz przepisach na studencką kieszeń. Wśród nich ten oto właśnie. Wręcz stworzony na tę porę roku. Mogłoby się wydawać, że jak na studenta to trochę po burżujsku, ale po przeliczeniu wychodzi, że nie wydacie na to więcej niż piątaka. Mmmm, czekoladowo. Humor od razu pyszniejszy :)

Składniki na 1 duuuży kubek:
# 100g czekolady mlecznej
# 200 ml słodkiej śmietanki 30%
# 200 ml mleka

Do garnuszka wlewacie mleko oraz śmietankę i podgrzewacie, ale nie gotujecie! Gdy mleko będzie już ciepłe (spróbujcie łyżeczką), dodajcie połamane kostki czekolady i od tej pory cały czas mieszajcie aż do jej rozpuszczenia. Tak przygotowaną czekoladę przelejcie ostrożnie do kubka.
!!! Jeśli chcielibyście, żeby czekolada była bardziej gęsta(by można ją było jeść łyżeczką), to dodajcie o połowę mniej ilości mleka i trochę więcej czekolady. Ja uwielbiam taką do picia.

A, i tak gwoli ścisłości :
źródło: demotywatory.pl
 Pozdrawiam ciepło ;)

23.11.13

Nadziane bułeczki drożdżowe

Przygoda z teatrem jak na ten sezon zakończona. Cieszę się, że spektakle wypadły akurat w listopadzie. Powrót do domu okraszony czystymi przyjemnościami zrobił mi bardzo dobrze. Po starych smutkach i kotle bezlitosnej codzienności zostały już chyba tylko wiersze. A propos...Muszę się Wam pochwalić, byłem wczoraj na konkursie poetyckim z moimi wypocinami. Tak się akurat złożyło. W sumie idealnie. Od dawna chciałem, by ktoś usłyszał i poczuł moją małą twórczość. Chociaż przyznam, że po wysłaniu zgłoszenia konkursowego naszły mnie wątpliwości czy odważę się przeczytać mój wiersz przed wszystkimi. Przed jury. Bo wiecie, wybrałem ten z tych bardzo osobistych. Dojrzałych emocjonalnie. Banalnie, o nieszczęśliwej miłości. Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma. I okazało się, że nie było się czego obawiać. Ci wszyscy poeci to strasznie fajni ludzie ;) A atmosfera obecna na miejscu była jakaś taka, hmmm, magiczna. Czułem się taki wrażliwy i dojrzały. W życiu bym nie pomyślał, że w takiej mieścinie jak moja kryją się takie talenty, takie twórcze umysły. Od wczoraj więc należę do intelektualnej elity mojego miasta :D Socjeta poetycka powitała mnie z szeroko otwartymi ramionami. Oczywiście był i A-P-P-L-A-U-S-E. Nagradzamy każdego, kto odważy się wywnętrzyć. Czułem się trochę jak Lady Gaga, śpiewająca akustycznie Dope. Łzy prawie poleciały. Ale uczucie tuż "po"...nie do opisania. Wewnętrzna radość, spełnienie, w moim przypadku nawet ulga. To mi wystarczyło. Nie musiałem już nic wygrywać, chociaż nagrody były przednie. Ale tym razem byli lepsi. Ja cieszę się z debiutu i szczerze gratuluje konkurencji. A w przypływie pozytywnego promieniowania dumy z własnego siebie, upiekłem takie oto bułeczki.


Musicie mi wybaczyć, ale późną jesienią zaczyna brakować porządnego światła. Jak chcecie zobaczyć jak wyglądają w rzeczywistości, musicie koniecznie je zrobić u siebie. Są bardzo smakowite, a trzymane w zamknięciu długo pozostają świeże. Idealne do porannego kakao, popołudniowej herbatki czy w przerwie między jednym a drugim. Drożdżowe zawsze świetnie smakuje. Zamiast marmolady możecie wykorzystać krem orzechowy. Wyjdą jeszcze pyszniejsze. 

Składniki na ponad 30 sztuk:              170 stopni/ około 30 minut
# 1 kg mąki pszennej
# kostka margaryny
# 1 szklanka mleka
# 1 1/2 szklanki cukru
# 5 jajek
# aromat pomarańczowy
# opakowanie cukru wanilinowego (16g)
# 100g świeżych drożdży
# 5 łyżek ciepłego mleka
# 3 płaskie łyżeczki cukru

Do średniej wielkości miski rozkruszcie drożdże, wsypcie 3 płaskie łyżeczki cukru i wlejcie ciepłe mleko. Rozetrzyjcie wszystko łyżką i odstawcie do wyrośnięcia.

Pokrojoną na mniejsze kawałki kostkę margaryny razem ze szklanką mleka umieśćcie w rondelku i na małym gazie rozpuśćcie. Odstawcie do ostygnięcia 

W dużej misce jajka utrzyjcie dokładnie z cukrem. Powoli dolewajcie rozpuszczony w mleku tłuszcz, cały czas mieszając. Wsypcie cukier wanilinowy i aromat pomarańczowy (na buteleczce powinno być napisane na jaką ilość ciasta starcza aromat; proponuję około 1/3 buteleczki). W kilku partiach przesypujecie mąkę, powoli wyrabiając ciasto. Na koniec dodajecie wyrośnięte drożdże i dalej wyrabiacie. Polecam do tego drewniane berło, czyli mocną drewnianą szpatułkę zakończoną kulką. W tym etapie przyda Wam się pomocnik: jedna osoba niech mocna trzyma miskę, a zadaniem drugiej jest roztarcie ciasta. Oznacza to mniej więcej uderzanie berłem w ciasto, by pozbyć się powietrza. Za każdym uderzeniem powinno być słyszane charakterystyczny dźwięk ulatywania powietrza (tssss:). Trzeba niezłą chwilę ciasto powyrabiać a następnie przykryć bawełnianą szmatką i odstawić do wyrośnięcia.

WERSJA DLA SINGLI: miskę z ciastem postawcie na podłodze. Uklęknijcie tak, aby miska była między Waszymi udami. Mocno ściśnijcie, by miska się nie wyślizgiwała i dwoma rękami trzymając drewniane berło uderzajcie w ciasto przez jakiś czas. Po wyrobieniu pozostawcie do wyrośnięcia.

Gdy ciasto podwoi swoją objętość, możecie zabrać się do formowania bułeczek. Przygotujcie dodatkowo:
# roztrzepane jajko
# talerzyk z kilkoma łyżeczkami oleju
# marmoladę owocową

Dłonie natłuszczacie odrobiną oleju i urywacie kawałek ciasta. Formujecie średniej wielkości placuszek, na który nakładacie marmolady. Zawijacie ciasto tak, aby owocowe nadzienie nie miało szans wypłynąć, czyli zlepiacie boczki i tworzycie kulkę. Odkładacie na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia. Gdy blaszka będzie zapełniona, smarujecie każdą bułeczkę roztrzepanym jajkiem i wstawiacie do nagrzanego piekarnika. Pieczcie aż do przyrumienienia (suchy patyczek!). Gotowe odstawcie do ostygnięcia.

15.11.13

Coco-cupcakes

Niechodzenie na zajęcia, przesiadywanie całych dni w teatrze, bolące z wycięczenia mięśnie, bycie Diva Stage i chytry plan kreujący się w zakamarkach mojej skomplikowanej mózgownicy.... tak, wracam do życia. W wielkim stylu, dokładnie tak jak Lady Gaga. Właśnie częstuję się porcją najświeższego towaru autorstwa Mother Monster. I muszę przyznać, że ARTPOP jest genialny. Mój mózg się topi. Za każdym razem, gdy puszczam sobie kolejną premierową nutę, rozpływam się z rozkoszy. W tej muzyce jest taka siła, że nie potrzebuję niczego więcej. Jest rewelacyjna. Jest jak impuls, jak adrenalina wstrzyknięta prosto w żyłę. Aż chce się żyć! Yeeee, znowu pozytywnie. A skoro tak, to muszę Was koniecznie czymś nowiutkim ugościć. Dziś przepis na babeczki z wielgachną porcją kokosowych wiórek w środku.


Czasami przychodzi taki dzień, że ma się ochotę na coś konkretnego. Jakiś smak, którego dawno się nie czuło, przyjemny aromat wprawiający w dobry nastrój czy połączenie kojarzące się z jakimś miłym wspomnieniem. Ostatnio moją mamę naszła właśnie taka ochota. Na kokosanki. No, a że w tym domu to ja dzierżę wałek, więc od razu zacząłem kombinować. Nie chciałem robić zwykłych kokosanek, tych na bazie bezy.  Miałem ochotę na coś bardziej treściwego. I po małych poszukiwaniach znalazłem idealny przepis, który z pewnością zaspokoi zachciankę mamuśki. Oryginał znajdziecie tu. Ja zmniejszyłem porcję, bo zauważyłem, że po prawie pięciu miesiącach nieustannego wcinania przeróżnych słodkości, troszku się mi przytyło. Odczuwam to zwłaszcza teraz, gdy aktywności fizycznych jakby większe natężenie^^. Dlatego robię tylko tyle sztuk, by każdy mógł posmakować, skomplementować, że mniam, że ale kokos i wrócić do codziennych obowiązków bez konieczności zażywania piguł reklamowanych przez panią Magdę G.
Przepis polecam bardzo ;)

Do przygotowania 8 sztuk potrzeba:          175 stopni/ ok. 30 minut
# 3 białka
# 60g miekkiej margaryny
# 5 płaskich łyżek cukru
# 1/2 łyżeczki cukru wanilinowego
# 5 płaskich łyżek mąki
# 120g wiórków kokosowych
# szczypta soli

Miękką margarynę ucieracie na puszystą masę razem z cukrami. Dodajecie mąkę i dokładnie łączycie.

Pianę z białek ubijcie ze szczyptą soli na sztywno. Następnie delikatnie wmieszajcie kokos.

Na koniec łączycie obie masy ze sobą za pomocą łyżki. Nakładacie od papierowych foremek do 3/4 wysokości. Pieczcie w nagrzanym piekarniku aż się zarumienią.




13.11.13

Przepis na oryginalne babeczki z Magnolia Cupcakes

Kiedy jest się ździebko przybitym i nienawidzi się za to siebie i świata, powinno się robić wszystko, by z tej karuzeli niefortunnych zdarzeń wyrwać się co prędzej. Choćby na krótką chwilę, choćby mrugnięcie okiem. By się w tym paskudnym życiowym bagnie nie zatracać. Tak myślę. Nie jest łatwo, ale próbuję. Wszystkiego. Był wypad na piwo z przyjaciółmi, ostry wycisk na treningu przed spektaklami, niezliczone godziny pogaduch przez telefon czy na fejsie, wielgachna tabliczka czekolady z orzechami, nowy odcinek Glee (i to z piosenkami Gagi!), słuchanie na siłę pozytywnej muzyki "i te pe i te de". Efekt jedynie taki, że w otchłani czarnej rozpaczy czuć rześki powiew zwykłej szarej codzienności. Więc korzystając z tej niecodziennej ostatnio okazji, zakasałem rękawy i zacząłem kręcić się przy piekarniku. Co z tego wyszło, przekonacie się już za moment.
Zawsze chciałem zrealizować oryginalny przepis na babeczki od popularnych Magnolia Cupcakes. Fanatycy wszystkiego, co małe i z kremem będą wiedzieć, o kogo chodzi. Resztę spróbuję naprowadzić ciekawostką, że na babeczkę wpadały tam swego czasu bohaterki Seksu w wielkim mieście. Marzy mi się, by kiedyś założyć taką małą, swojską cukierenkę jak ta nowojorska. To sama przyjemność codziennie dawać komuś kawałeczek szczęścia w postaci słodkiego malucha. Ale zanim to nastąpi, trzeba w ogóle sprawdzić, czy jest się czym podniecać. W amerykańskich produkcjach często naginają rzeczywistość, więc nie można im wierzyć na słowo. Pozwólcie, że dzisiaj zostanę Waszym testerem.
Przepis wyszperałem na świetnym babeczkowym blogu muffinki.blox.pl, krem z kolei to moja wariacja na temat. Niestety robiony ulubioną metodą, czyli na oko. Jest tam trochę margaryny, cukier puder, barwnik plus parę łyżeczek nutelli. Zachęcam do improwizacji, czasami wychodzi coś naprawdę ciekawego. Ale jeśli nie lubicie eksperymentować albo zwyczajnie nie macie czasu ani weny, to polecam krem maślany z wspomnianego wyżej bloga. Tylko radzę ograniczyć ilość cukru, bo się przesłodzicie. Moje babeczki wyszły puszyste, wręcz biszkoptowe, z chrupiącą skórką. Bardzo przybliżone w smaku do tych idealnych, które na moim blogu już miały okazję zaistnieć. Na czubek każdej babeczki obowiązkowo ręcznie robione gwiazdy z masy cukrowej.


Na 7 sztuk potrzebne Wam będą:               180 stopni/ 20-25 minut
# 1 szklanka mąki pszennej
# 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
# 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
# 60g margaryny
# 1 duże jajko
# 1/2 szklanki drobnego cukru do wypieków
# 1/4 szklanki mleka
# 3 krople aromatu waniliowego

Margarynę utrzyjcie na puch, dodawajcie partiami cukier i nieustannie ucierajcie. Wbijcie jajko i dokładnie połączcie. Do szklanki z mlekiem dodajcie aromat, natomiast do osobnej miski przesiejcie składniki suche. Teraz w 3 etapach dodawajcie do masy maślano-jajecznej na przemian porcję składników mokrych i suchych, za każdym razem mieszając wszystko szpatułką. Gotowe ciasto przełóżcie do papilotek (ok. 3/4 ich wysokości) i włóżcie do nagrzanego piekarnika. Przed wyjęciem zawsze sprawdźcie suchość wypieku drewnianym patyczkiem.

Ostudzone babeczki udekorujcie według uznania.

PS. Byłem wczoraj w Lidlu i udało mi się wyrwać opakowanie świetnych cukrowych posypek. Nie było łatwo. Ustawiłem się przed sklepem tuż po 7 rano, ale nie doceniłem sprytu grona starszych babć i w efekcie musiałem biec jak głupi przez marketowe korytarzyki. Całe szczęście misja zakończyła się sukcesem, więc w niedalekiej przyszłości możecie spodziewać się nieco barwniejszych wypieków.

8.11.13

Pamiętniki pisane nocą...

Ostatnimi czasy życie wydaje mi się być trochę bardziej skomplikowane niż to było do tej pory. Niestety nie potrafię do końca wyjaśnić, co konkretnie tak mnie rozrywa od środka; chyba za dużo rzeczy na raz. I zamiast pisać dla Was soczyste i pyszne posty, pochłania mnie bez końca pisanie smutnych wierszy i takich tam historii. Zauważyłem, że jeśli już coś przeleję na papier, to czuję ulgę, a humor kawałek po kawałku wraca. Więc to robię. Niestety pewnie dlatego też do piekarnika jakoś tak daleko, więc w tym tygodniu nie spodziewajcie się nowych przepisów. Nie zostawię Was jednak z niczym. Chciałbym podzielić się z Wami jednym z moich tekstów, które zatytułowałem roboczo Pamiętniki pisane nocą... To fragment mniej pozytywnej części mnie, z jaką do tej pory mieliście okazję obcować. Ta jest trochę mroczniejsza. Ale w końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi..