3.3.15

Something's being missed

Ostatnio całkiem dużo się u mnie dzieje. Przeprowadzka do innego miasta, życie na kartonach, brak lodówki w nowym akademiku i problemy z internetem a to wszystko w przeciągu zaledwie jednego tygodnia. W dwóch słowach, każdy dzień zapchany jak torby podróżnicze, które z impetem wpakowałem do transportera. Semestr zaliczony, drzwi zatrzaśnięte, czas się zbierać. Będę tęsknił, wiem to na pewno. W sumie to już zaczyna mi go brakować. Jak to mówią, do dobrego łatwo się przyzwyczaić. Kraków to miasto magiczne. Zakochałem się w nim bez opamiętania. W tych klimatycznych knajpkach, tęczowych klubach, wąskich uliczkach, chrupiących precelkach i dającym się poczuć dosłownie na każdym kroku duchu wielokulturowości. I nawet przywykłem do tych wszystkich gołębi. A w dodatku ludzie są tam tacy mili. Tacy pełni życia, uśmiechnięci i dobrze ubrani. Choć było, minęło, na pewno wróci. Nie wyobrażam sobie, żeby już nigdy tam nie wpaść, choćby na weekend. Poczułem się tam jak w domu i mam wrażenie, że to wyjątkowe miejsce jest stworzone specjalnie dla mnie. Nie przypuszczałem, że jakieś miasto kiedykolwiek tak mną zawładnie, że będzie przyciągało mnie do siebie z tak ogromną siłą jak Kraków. To było niezapomniane pięć miesięcy. Najlepsze prawie-pół roku w moim życiu. Czary, istne czary. Nigdy bym nie przypuszczał jak wiele może się zmienić w tak krótkim czasie. Moje życie nabrało rumieńców, nabrało prędkości i charakteru. Czuję w sobie ogromną zmianę, wręcz ją widzę. I to nie tylko patrząc codziennie w lustro. To coś, co opanowuje całe ciało tak mocno, że nie potrafisz, nie chcesz się temu przeciwstawić. To coś, co umacnia. Odnalazłem w sobie siłę i ukrytą uprzednio dawkę pewności siebie. To tak jakby żyć, nie bojąc się niczego. Jak we śnie. Stawiać każdy krok pewnie, penetrując wszystkie zamglone zakamarki z fascynacją i dozą podekscytowania. Wyjeżdżam z wyśmienitym humorem i zabieram ze sobą masę najcudowniejszych wspomnień. To był niezaprzeczalnie time of my life. Ale to wcale nie znaczy, że się skończył. Wręcz przeciwnie. Otwieram się na oścież.
A teraz? Cóż, przyszła pora na Łódź, a więc czas na nowy plan taryfowy. Z miasta sztuki emigruję do miasta mody. Przynajmniej takie mam założenie. Sprowadzając się tutaj, nie miałem absolutnie żadnej wiedzy o czymkolwiek związanym z tym miastem. Co więcej, wcześniej nie słyszałem nawet o ulicy Piotrkowskiej. Miałem jedynie mgliste pojęcie o znajdujących się tu uczelniach i organizowanym już od kilku lat Tygodniu Mody. I w sumie to tyle. Czysta karta. Zero oczekiwań. Podobno to szare, nieciekawe miasto, którego największą zaletą jest niewielka odległość od Warszawki. Tak mówią. Skoro tak, to ja znajdę sposób, żeby tę łatkę oderwać. I to szybciutko, żeby jak najmniej zabolało. Wyczuwam potencjał. A poza tym idzie wiosna, słyszę w oddali odgłos jej nieziemsko wysokich obcasów. Nie mam złudzeń, że to będzie ciąg dalszy szalonego odkrywania siebie samego. Więc wyciągam pędzle i biegnę w miasto. Malować je na żółto i na niebiesko ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz