4.12.13

MACA czyli jak ekskluzywnie głodować

Nowy miesiąc rozpoczęty, a ja nadal nie widzę na koncie gaży za mój spektakularny i niezastąpiony udział w listopadowych spektaklach. Trochę bieda. W przenośni i dosłownie. Chodzenie po sklepie z kalkulatorem w ręku i skrupulatne obliczanie, co ile razem kosztuje, nie jest fajne. To fakt. Ale chociaż kreatywne. A takie podejście lubię bardzo, bo w końcu całkiem kreatywny ze mnie człowiek ;) Prawda jest taka, że o wiele szczęśliwszy czułbym się, gdybym całą tą kasę, która idzie na zaspokojenie potrzeb fizjologicznych, szła na świąteczne niespodzianki dla moich najmilejszych^^ Mam w głowie kilka ciekawych pomysłów, ale boje się, że nie zdążę ich zrealizować. Bo oczywiście nic nie obejdzie się bez money, money, money. Chociaż zdradzę Wam, że w tym roku moja pomysłowość znacznie wykracza poza dokładne obczajenie regałów w Empiku. Trzeba dawać prezenty dla ciała, ale z duszą i sercem. Żeby nie skończyły zakurzone w gąszczu innych nie do końca trafionych podarunków. Wiem, oklepane to, ale bardzo, bardzo prawdziwe. Takiej zasady się trzymam, od zawsze. Wolę zrobić coś od siebie niż przykładowo kupić książkę na topie czy kolejne już musujące kulki do kąpieli, jeśli mam pewność, że to własnoręcznie stworzone coś wywoła na twarzy uśmiech dłuższy niż wypowiedzenie zobowiązującego dziękuję. W ogóle czy ktokolwiek z Was ma czas na długaśne kąpiele, te odprężające, z musującymi kulkami i chociażby książką w ręku jak to pokazują w telewizorni? Wątpię, choć mogę się mylić. Osobiście wybrałbym jednak wariant z kieliszkiem wina i dobrą muzyką w tle :) Tak szczerze to na tego typu przyjemności kompletnie czasu mi brak. A ta cała zmarnowana woda?!?! O, zgrozo! Nie mógłbym żyć z poczuciem, że ja tu sobie tak dogadzam a dzieci w Afryce nie mają nawet czego się napić. Czyli wychodzi na to, że nieświadomie robię dobry uczynek :) Yeah! Zbieram punkty. Gdyby tylko dało się je wymienić na jakieś fajne ciastko z kawą w CoffeeHeaven, ah.. Jeszcze tylko kilka dni i czuję, że w końcu usłyszę szelest banknocików. Na razie trzeba jednak pogłodować. A jak pogłodować, to tylko ekskluzywnie i z klasą. Znalazłem fajny przepis na jednej ze stron o zdrowym odżywianiu się na lekkie pszenne placki popularnie zwane macą albo podpłomykami. Zwłaszcza ta druga nazwa przypadła mi do gustu. Strasznie łatwe w przygotowaniu i (co najlepsze) śmiesznie tanie. Oczywiście wmawiam sobie, że przede wszystkim dietetyczne. Tak, to brzmi zupełnie inaczej. Trzeba zadbać o siebie teraz i robić przestrzeń, bo Święta tuż tuż! Czyli wychodzi na to, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jak dla mnie rewelacja. Bierzcie i chrupcie, głodomory.

Light sucks a bit, sorry

Potrzeba:
# 2 szklanki mąki pszennej
# 1/2 szklanki wody
# 1/2 szklanki oleju
# 1/2 łyżeczki soli

Najpierw wodę i olej zmiksujcie na biało (ja użyłem blendera i starczyło kilka szybkich obrotów). Do miski wsypcie mąkę i sól. Do suchych składników wlejcie mokre i wymieszajcie łyżką. Na koniec wyróbcie ciasto ręką. Powinno być lekko tłuściutkie i ładnie odchodzić od dłoni. Urwijcie kawałek ciasta, zróbcie kulkę i rozwałkujcie ją na bardzo cienki placuszek (ja z braku wałka wykorzystałem słoik). Ponakłuwajcie go widelcem i przełóżcie na suchą rozgrzaną patelnię. Podpiekajcie na średnim ogniu do czasu aż się spód zarumieni i następnie przełóżcie na chwilę na drugą stronę. I tak samo następne. Gotowe podpłomyki połóżcie na talerz i przykryjcie ściereczką. Niech sobie ostygną.

Smakują świetnie same w sobie, bez żadnych dodatków. Ale jak macie ochotę, to połóżcie na nie co tylko chcecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz