27.6.14

Historia pewnego pierwszego razu

O ile można powiedzieć, że cukiernictwo jest dla mnie jak otwarty na oścież przedsionek nieba, o tyle do świata kulinariów w dalszym ciągu niepewnie zerkam przez zakurzoną dziurkę od klucza, jednym okiem pożerając nieodkryte zakamarki. I co tam widzę, zapytacie? Widzę bezkresną krainę obfitującą w kuszące smaki, orientalne zapachy i piękne kolory, przez którą śmiało biegnie żółta ścieżka wybrukowana gęsto arkanami kulinarnych czarownic. Z szalenie bijącym sercem przykładam pięść i pukam cichutko. Nic. Pukam głośniej, ucho przyciskając do drzwi. Coś jakby syk pary, metaliczny dźwięk pokrywki nakładanej na garnek... Zaraz, zaraz, czy to blender? Mocniej naciskam na drzwi i w jednej chwili same ustępują pod moim ciężarem, tak że teraz widzę wszystko...
Niesamowite. Z szeroko otwartymi ustami przekraczam próg. Ile tego wszystkiego jest. Ta przestrzeń. Mam ochotę biec. Już. W tej chwili. Niech ktoś krzyknie start, będzie bardziej teatralnie. Nieważne, już wpadam w trans. Niczym rusałka lekko przeskakuję z kamienia na kamień. Odhaczam punkty z taką gracją, z taką swobodą, z taką....BANG!
Leżę, choć w sumie to siedzę. Śliska sprawa. Macam delikatnie kostkę. Cała. Szukając przyczyny, spoglądam na bruk. Złote wywijasy wyryte na nim oznajmiają: 
Lekcja Trzynasta - Naleśniki. 

Wstyd się przyznać, ale nie umiem robić naleśników. Niby podstawa; mąka, woda, mleko, to i tamto. Proste? Widocznie nie do końca. Jestem jednym z tych wyrzutków, dla których jest to wyczyn większy niż dorwanie się do stoiska z Crocsami w Lidlu (if you know what I mean^^). Próbowałem wielu sprawdzonych przepisów, choć w sumie większość z nich to po prostu proporcje na oko. Choć ciągle coś zmieniam, wymieniam, dodaję, mnożę... efektu brak. Jest trudniej niż z sudoku :( W samą porę z nieba spada mi nieoceniona Super Marta i częstuje swoim kulinarnym niezawodnikiem. Na jej to właśnie blogu znalazłem przepis, który sprawił, że poczułem się jak mała harcereczka dostająca nową odznakę :) Tak, ludzie, usmażyłem jadalne naleśniki!!!


Wychodzą bardzo cienkie, a mimo to są wytrzymałe i nie łamią się. Postanowiłem dodać do ciasta odrobiną wanilii, bo w planie była wersja na słodko. W całej kuchni pachniało nieziemsko. Przypomniały mi się czasy przedszkola i naleśniki z twarożkiem, które uwielbiałem i do których mam duży sentyment. Znam tylko jedną osobę znającą na nie przepis, ale chyba zabierze go do grobu. Too bad ;)


Składniki na spory stosik:
# 2 jajka
# 1 1/2 szklanki mleka
# 1 1/2 szklanki wody gazowanej
# 2 1/2 szklanki mąki pszennej
# kilka kropel aromatu waniliowego lub 1/2 opakowania cukru wanilinowego
# 1 łyżeczka soli
# szczypta proszku do pieczenia

W średniej misce umieśćcie wszystkie mokre składniki. Wszystkie suche z kolei przesiejcie i dodajcie do mokrych. Zmiksujcie na niskich obrotach do momentu aż uzyskacie jednolitą masę. Ciasto odstawcie na 30 minut, przykrywając miskę zwykłą jednorazówką.
Patelnię rozgrzejcie i posmarujcie cienko olejem. Najlepiej nalać odrobinę oleju do miseczki i za pomocą pędzelka kuchennego nanieść warstwę. Chochelką do zupy nabierzcie porcję ciasta (w zależności od wielkości patelni) i nalejcie na gorącą patelnię, równomiernie je rozprowadzając. Gdy brzegi zaczną odchodzić od powierzchni patelni, podważcie naleśnika drewnianą szpatułką i przewróćcie na drugą stronę (no chyba że umiecie przewracać je w powietrzu :) Chwilę podpieczcie i przełóżcie na talerz. Powtórnie pokryjcie patelnię tłuszczem i smażcie kolejnego naleśnika.

!!! polecam w międzyczasie mieszać ciasto; wtedy cały czas będzie jednolite pod względem struktury

!!! na małą patelnię (ok. 18 cm średnicy) nalewam 1/4 chochelki

I pamiętajcie. Pierwszy naleśnik nigdy nie wychodzi :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz