30.6.14

Bez metki nie ma podnietki

Wyznaję w swoim życiu kilka złotych zasad. Po pierwsze, lepiej się dobrze ubrać niż dobrze zjeść. Po drugie, nieważne w co jesteś ubrany, ważny jest sposób, w jaki to nosisz. Po trzecie, nigdy nie ubieraj się dwa razy z rzędu w ten sam zestaw. Nigdy.

Życie nie zawsze jest jak kawałek tortu czekoladowego Nigelli. Zdarza się, że szklanka jest do połowy pusta, a chmury burzowe elektryzują nie tylko dobrze ułożone włosy, ale i całe ciało. Słowem, bywa smutno. Zawsze czułem, że w takich chwilach ciągnie mnie w stronę sklepowych półek. Nie żebym w innych sytuacjach nie czuł tego przyciągania, o nie :) Po prostu to przyciąganie było znacznie silniejsze. Cichy głosik w mojej głowie powtarzał zacięcie tylko jedno słowo: zakupy. Początkowo zadowalałem się batonikiem, poczytnym magazynem dla nastolatków czy książką. Jednak po niedługim czasie zrozumiałem, że żeby poprawić stan mojego wnętrza muszę zmienić coś na zewnątrz. I tak rozpoczęło się moje (nieświadome jeszcze wtedy) szaleństwo na punkcie wyglądu.

Z modą próbowałem zaprzyjaźnić się już w liceum. Przyznam, że to bardzo kapryśna przyjaciółka. Nieprzewidywalna, złośliwa, lubiąca z ryzykiem balansować na granicy dobrego smaku, a często po prostu hipokrytka. Najbardziej w związku nie znoszę niepewności. Pewnie dlatego nasz kontakt z czasem zaczął się rozluźniać. Postanowiłem w całym tym szaleństwie poszukać odrobiny stateczności. Poszukać własnego ja. Własnego stylu. Każdy, kto przez to przechodził, przyzna, że jest to jeden z cięższych procesów jak można sobie zafundować. Będąc nastolatkiem bardzo trudno jest się określić. Ale ukrywanie się za parawanem przeciętności jest chyba jeszcze gorsze. Ja bynajmniej nie potrafiłem. Przeczytałem kiedyś wywiad ze Scottem Schumannem (The Sartorialist). Moje dążenie wyraził w sposób idealny. Powiedział tak: Styl polega na noszeniu ubrań, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. Moda to próba sprokurowania stylu, próba wywarcia na ludziach wrażenia. A styl - znaleźć miejsce, które się lubi i bez reszty nim zawładnąć. Nocna wędrówka po górach bez mapy jest sto razy łatwiejsza niż odnalezienie własnego stylu, wierzcie mi. Jak patrzę wstecz na swoje niektóre stylizacje... Przecież to była jakaś masakra. Tak mi za nie wstyd. Były ultra-wieśniackie, totalnie do mnie niepasujące, wręcz szaleńcze, ale gdybym się na nie nie zdecydował, pewnie nie byłbym teraz tą osobą, którą jestem. Eksperymentowanie z wyglądem poprzez przeróżne fryzury i ubrania pomaga odnaleźć granice swojego własnego smaku.  Najważniejsza z perspektywy czasu wydaje mi się odwaga w ich noszeniu i obojętność na to, co myślą inni. Dzięki temu mam teraz poczucie, że stylowo wiem dokąd zmierzam. Każdy element garderoby starannie dobieram, by wyrażał mnie i pasował do reszty szafy. I mimo, że jej drzwi ledwo się domykają, nie przestaję ich kupować. Odnalazłem w tym pewien sposób na różowe życie. Ciuchy to moje szczęście. Uwielbiam to. Uwielbiam je oglądać, dotykać, przymierzać, kupować, przerabiać, zmieniać, wymieniać, znowu oglądać, przymierzać, kupować, przerabiać... Brzmi jak Wyznania zakupoholiczki... i chyba rzeczywiście mam z tym lekki problem. Ale pomimo tej świadomości, nie robię nic. Nie potrafię przestać. Jak to mówią, bez metki nie ma podnietki. Zagryzam więc zęby na czerstwej kromce chleba byleby tylko zaoszczędzić na wypatrzony towar. A nawet jak nie jest upatrzony, to nic. Wydam prędzej czy później, miejsce nie ma znaczenia. Jestem biednym studentem bez regularnych przychodów, a w dodatku grosz się mnie nie trzyma. Zastanawiacie się pewnie, jak to wszystko łączę? Otóż tajemnicą mojego sukcesu są rozpychające się łokcie na przecenach, skąpstwo na internetowych aukcjach i przede wszystkim cotygodniwe polowania w second-handach. Nieprzebrane źródło (ha ha, nieprzebrane :) inspiracji. Wiem, pójdę przez to z torbami. I to pewnie już niedługo :) Ale przynajmniej zbankrutuję z uśmiechem (i z Gagą) na ustach - Looking good and feeling fine! Looking good and feeling fine! SLAY!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz