8.11.13

Pamiętniki pisane nocą...

Ostatnimi czasy życie wydaje mi się być trochę bardziej skomplikowane niż to było do tej pory. Niestety nie potrafię do końca wyjaśnić, co konkretnie tak mnie rozrywa od środka; chyba za dużo rzeczy na raz. I zamiast pisać dla Was soczyste i pyszne posty, pochłania mnie bez końca pisanie smutnych wierszy i takich tam historii. Zauważyłem, że jeśli już coś przeleję na papier, to czuję ulgę, a humor kawałek po kawałku wraca. Więc to robię. Niestety pewnie dlatego też do piekarnika jakoś tak daleko, więc w tym tygodniu nie spodziewajcie się nowych przepisów. Nie zostawię Was jednak z niczym. Chciałbym podzielić się z Wami jednym z moich tekstów, które zatytułowałem roboczo Pamiętniki pisane nocą... To fragment mniej pozytywnej części mnie, z jaką do tej pory mieliście okazję obcować. Ta jest trochę mroczniejsza. Ale w końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi..


***
Jestem. W głuchej ciszy zimnego pokoju słychać ciągle bicie mego serca. Więc jednak żyję. Przełykam ślinę widocznie zawiedziony. A już myślałem, że tym razem świat naprawdę się skończy. Otwieram wilgotne od łez oczy. Wokół gęsta ciemność. I ten uciążliwy zapach starego, przegniłego drewna. Nie jestem u siebie. Nie jestem sobą. Tylko buty zdają się być znajome. Pustym wzrokiem patrzę w dal, jak zaczarowany. Nic nie czuję, już nie chcę. Tylko ja i moja beznadzieja. Czy ja coś znaczę? Pytanie wydostaje się z ust prawie szeptem. Ściany twardo milczą. W wielkich złotych ramach dystyngowane postaci tylko spoglądają na mnie z widocznym pożałowaniem. Czuję na sobie ich wzrok, osądzający. Przecież nawet mnie nie znacie, krzyczę z wyrzutem w myślach. Zagarniam rękami podkulone nogi i wtulam się w nie tak mocno, jak tylko potrafię. Żeby chociaż przez moment poczuć dotyk pełen troski i współczucia. Nieważne, że mój. W wyobraźni czuję zupełnie kogoś innego. Ale moment ten znika szybciej niż mydlana bańka wydmuchana w ogrodzie pełnym różanych krzewów. Okrutne. Bolesny bezgłos rozrywa ostre bicie dzwonów z pobliskiego kościoła, które budzą mnie z letargu. Tak, Panie? Co chcesz przez to powiedzieć? Bez przekonania przekręcam głowę w stronę ledwo widocznego okna. Tylko ty we mnie nie zwątpiłeś. Wciąż we mnie wierzysz, tak, o ironio. Chciałbym mieć tyle siły, co Ty. Niestety, jedyne, co opanowałem do perfekcji, to poddawanie się bez walki. Powinni mi wręczyć puchar z tej okazji. I jakieś tabletki, które dałoby się przedawkować. Smutne, ale jestem marną kopią samego siebie. Czarno-białą, nijaką. Co się ze mną stało? Kim ja do cholery jestem? Osobą bez celu. Tak bardzo w tej chwili samotnie nieszczęśliwą. Dlaczego tak trudno posiąść szczęście na dłużej? Starasz się, starasz, robisz tak wiele, by w końcu odczuć swoją wartość. Pełną, nie jakieś mechanicznie wydojone 3,2%. I gdy już myślisz, że inni mogą ci tylko pozazdrościć, los niespodziewanie zbija cię, niczym pionek w chińczyku, i wracasz na start. I tak cyklicznie, jak wykres sinusoidalny. Budzisz się i wiesz, że najprzyjemniejszy moment nadchodzącego dnia masz już prawie za sobą. Wtulasz się po raz ostatni w przyjemnie ciepłą kołdrę. To dobry dzień, żeby sobie ot tak pocierpieć. Nieróżniący się od tygodni poranek zaczynasz z przygnębiającą balladą w uszach i wychodzisz stawić czoła bezwzględnej rzeczywistości. Po kilku dłużących się godzinach udawania, że wszystko jest jak najbardziej w porządku, możesz nareszcie zrzucić maskę, która w łoskotem odbija się od starej szafy i upada gdzieś w zakurzonym kącie. Nie pozostaje już nic innego jak usiąść i z bezsilności zacząć płakać. Dzień jak co dzień. Więc ja siedzę, ledwie wytrzymując przeszywający chłód jesiennego wieczoru. W ciemności. Bez szans na bohaterską ucieczkę z okowów rozpaczy. Sam nie dam rady. Życie to kapryśna loteria. Tak nieprzewidywalna. Mimo, iż mam dosyć niepewności, nie potrafię podjąć trzeźwych decyzji. I tak toczy się to błędne koło fortuny. A ja zapadam się w sobie, z każdą sekundą coraz bardziej tracąc sens życia z pola widzenia. Podświadomie jednak liczę na spektakularne spłonięcie. W samotności. By wszystkie pretensje i gorzkie żale zamienić w pył. A następnie odrodzić się z nich silniejszy, jak feniks. Na razie jednak nie stać mnie nawet na zapałki
*** 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz