13.8.13

Back to LIFE

No i jestem z powrotem :D  Od czego by tu zacząć???  Hmmm, może od tego, że nie chcę być z powrotem ;( Tak bardzo chciałbym przeżyć te minione kilka dni jeszcze raz!!! <sad face> och, nawet nie wiecie, jak trudno wrócić do normalnego życia po tak nieziemskim, rewelacyjnym, wręcz genialnym weekendzie.
Chyba dopada mnie po-koncertowa depresja...


....ale nie, nie dam się jej. Mówię Wam, tyle SZCZĘŚCIA NA RAZ! Pobyt w Krakowie to bajka. Uwielbiam to miasto; mógłbym wędrować tymi pięknymi uliczkami bez końca. Okey, przesadzam xP. Szczerze, to nogi wysiadły mi po półgodzinnym spacerze, ale jakbym miał rower...mmmm, zupełnie co innego :) Pięknie, pięknie, pięknie. Po zaledwie kilku godzinach poczułem się jakbym znał to miasto od urodzenia. To już mój drugi raz w tym roku, a to mówi samo za siebie. Magicznie.

Ale do rzeczy ;) obiecałem wrażeniami się podzielić, więc częstujcie się. Mmmmm :D Koncert Florence and The Machine był.....hmmmm....tego nie da się opisać żadnymi słowami.
Czekałem pod sceną przez bite 7 godzin. Najlepsze miejsca same się nie zajmą, co nie. Lewa strona, blisko sceny. Idealnie wszystko było widać. Więc stoję. Przeleciała Marika ze swoją Spokoarmią, The Cribs, Tres.b...została niecała godzinka.
Więc czekamy wszyscy, RAZEM jak jedna wielka fanowska rodzina. Z lewej strony dziewczyny zastanawiają się, w co ubierze się Flo, z przodu kilka osób zaczyna nucić Dog Days Are Over, po prawej piski. Ktoś wychodzi na scenę, wszyscy: AAAAAAAAAAAAAA!!!! Nie, niestety to tylko pan z ekipy technicznej. Więc dalej czekamy. "Kto ma brokat?" słyszę z przodu. NO JA MAM PRZECIEŻ. "Dawaj, sypiemy!!!", bo przecież we are shining! Ścisk jak cholera, a ludzie nadal popchają. Z tyłu, z przodu. Jak jakaś wielka meksykańska fala. Jest cudnie :) choć tlenu brak. Co chwilę ktoś z ochrony podaje butelkę z wodą, bo oczywiście nie można było wnosić swoich. Ale żyjemy. Jeszcze 5-4-3-2-1! AAAAAA! Ale nikt nie wychodzi. To jeszcze raz, tym razem po angielski, żeby nie było, że nie rozumieją :P Nic. Czekamy niecierpliwie, nawołując: FLORENCE! FLORENCE! FLORENCE!
Nagle zaczyna lecieć podkład. Na scenę wchodzą muzycy, więc my :AAAAAAAAAAAAAAA!!! (standardowo). Zajmują swoje miejsca. Wszyscy wypatrują, gdzie jest Flo. Niecierpliwość, podekscytowanie, motyle w brzuchu..... I w końcu jest!!!!! No więc nie pozostaje nam nic innego jak wrzeszczeć z całej siły, ile się tylko da. Niesamowite doznanie. Wrzeszczeć tak głośno, że prawie głuchniesz. Wrzeszczeć tak długo, że prawie mdlejesz z braku tlenu. EKSTAZA. Jest FAZA :D Wszyscy ręce w górze, machamy, klaszczemy. Zaczęło się!! Jestem w RAJU.


Śpiewali długo. Będzie z 1,5 godziny. Czas pędził nieubłaganie. Nieustanne skakanie, skandowanie, klaskanie. I to uczucie, gdy wszyscy wokół na cały głoś śpiewają te same piosenki. Prawdziwy FanFreak!! Cieszę się, bo wszystkie akcje wypaliły na milion procent. A zobaczyć Florence wzruszoną i obiecującą, że wrócą jak najszybciej po prostu bezcenne. Kochamy Was, powtarzała chyba z pięć razy.
Najlepszy koncert na jakim byłem. Magiczne wspomnienia.
Zdarte gardło, brokat we włosach i wszystko, co tylko możliwe pulsujące od bólu. FLORENSOFILA. Prawdziwa fanowska gorączka. Całe szczęście całkowicie nieuleczalna. Jestem przypadkiem krytycznym :)


To jak sen, z którego nie chcę się obudzić...oglądam więc filmiki na youtubie. Wspomnienia wracają. I ta cudowna atmosfera też. Jestem przeszczęśliwy...po prostu
BEST SUMMER EVER!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz